piątek, 27 marca 2015

Five.

Po zrobieniu z siebie największego pośmiewiska poszliśmy z Nad na imprezę. Głośna muzyka, światła z laserów, lejący się litrami alkohol. Tańczyliśmy na parkiecie do kolejnej już rockowej piosenki. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Po powrocie będę chyba dziękował Olivierowi na kolanach za ten wyjazd. Szepnąłem Nad do ucha, że idę zamówić dla nas kolejną kolejkę kolorowych drinków. Usiadłem na wysokim stołku i próbowałem uspokoić oddech. Ta kobieta mnie kiedyś zabije! Po chwili barman postawił przede mną dwa kieliszki. Odnalazłem w tłumie moją śliczną przyjaciółkę i kiwnąłem jej głową ze mam przyjść. Z szerokim uśmiechem usiadłam na stołku obok. 
- Dziękuję, że mnie zabrałeś ze sobą. - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. 
- Dla Ciebie wszystko. - posłałem jej mój najlepszy uśmiech - Zresztą trzeba było nadrobić ten rok. Muszę iść do łazienki, zaraz wracam. Nie uciekaj mi nigdzie. 
Po zrobieniu potrzeby fizjologicznej i przeczesaniu włosów przed lustrem wróciłem na salę. Przeciskałem się przez tłum młodych dziewczyn, które proponowały mi wspólne tańce. Oczywiście wszystkim odmówiłem, ja już miałem partnerkę na ten wieczór. Nagle zauważyłem, że na moim miejscu siedzi jakiś plastikowy laluś. Wielkie, świecące się mięśnie od balsamu, opięta koszula i złoty zegarek na nadgarstku. Na jego widok prawie zwróciłem dzisiejszą kolację. Jego ręka powędrowała na talię Nad i zaczęła podciągać materiał sukienki. Krew w żyłach zaczęła mi szybko pulsować, poziom adrenaliny wskoczył na wyższy pułap. Wściekły szybko do nich podbiegłem i traciłem faceta. 
- Łapy precz od niej! - warknąłem.
- Dobrze, że jesteś. Mówiłam, że nie jestem sama, ale nie docierało. - powiedziała zdenerwowana, a w jej oczach było widać strach. 
- A ty co? Prywatny ochroniarz. - zapytał zdziwiony moim widokiem. 
- Lepiej, chłopak. Więc wara od niej. 
- Jak ty jesteś jej chłopakiem to ja jestem James Bond. 
- Udowodnić ci kurwa?! - myślałem, że mnie coś strzelił. Najchętniej przywaliłbym mu w tą sztuczną mordkę, ale muszę dbać o reputacje i swoje dobre imię. 
- Z wielką chęcią. - powiedział z dumą. Tak jakby czuł, że kłamię i zaraz udowodni, że ma racje. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji. Spojrzałem na Angielkę  i delikatnie się uśmiechnąłem. Ująłem jej twarz w dłonie i delikatnie musnąłem jej malinowe usta. 
- Okej, sorry. - powiedział chłopak - Jesteś szczęściarzem. - dodał po chwili i odszedł.
- Przepraszam. - szepnąłem i niepewnie spojrzałem na Nadine. 
- Nic się nie stało. Dziękuje, że pomogłeś mi się go pozbyć.
- Za dużo wypiłem.. I nie mogę pozwolić żeby ktoś próbował cię skrzywdzić.
- Aaron spokojnie. Miedzy nami nic się nie zmienia, naprawdę. 
- Na pewno?  
- Ramsey.. - spojrzałam na mnie z politowaniem. Szukałem dziury w całym, wiem. Ale mimo wszystko uważam, że to był zły pomysł. Mam się żenić! Najgorsze jest to, że nie mam wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie. Gdybym mógł zrobiłbym to jeszcze raz. Gdy poczułem ciepło jej warg po ciele przeleciał mnie przyjemny dreszcz i zapragnąłem czegoś więcej. Cholera! 

***

Na samą myśl pocałunku Aarona miękły mi kolana. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkich myśleć. Niby powiedziałam mu, że między nami nic się nie zmienia, ale poczułam coś dziwnego. W okolicach serca zrobiło mi się cieplej. Nie, ja się nie mogę w nim zakochać. No nie! 
- Wracamy? Zmęczona już jestem, a jutro wcześnie mamy samolot. 
- Oczywiście. Chodźmy. - delikatnie się uśmiechnął i objął mnie ramieniem. 
Następnego dnia, równo ze wstawiającym słońcem wylecieliście z Ibizy. Wiem, że będę tęsknić za tym miejscem. I pewnie nie raz jeszcze tu przylecę. Oparłam głowę na ramieniu Aarona i odpłynęłam w krainę Morfeusza. Obudziłam się dopiero w momencie, gdy koła samolotu dotknęły powierzchni ziemi. Wzięliśmy swoje małe bagaże i wyszliśmy z lotniska, zatrzymaliśmy dwie taksówki i po krótkim pożegnaniu się każdy pojechał do swojego domu. Następne dni minęły szybko, miałam masę pracy i brak czasu na cokolwiek. Wracałam późnym wieczorem i zmęczona pisałam na łóżko. Ucieszyłam się, gdy w czwartkowy wieczór zadzwonił piłkarz i zaprosił mnie na kolacje. Ponoć Colleen dała się namówić na zaproszenie Theo z Melonie, Oliviera z Jennifer i mnie. Byłam w szoku, ale cieszyłam się na spotkanie z nimi wszystkich. Może przekonam się do Colleen? 
Założyłam na siebie granatową obcisłą sukienkę do połowy uda, a na nogi założyłam nowe, beżowe szpilki od Jimmiego Choo. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że wyglądam idealnie. Wiedziałam, że jestem spóźniona. Musiałam zostać dłużej w pracy, zrobić zakupy, a w Londynie były dzisiaj straszne korki. Zadowolona wyszłam z mieszkania, wsiadłam w taksówkę i pojechałam do Aarona. 

***

Po powrocie z Ibizy i wolnym weekendzie trener dał nam niezły wycisk. Trenowaliśmy po dwie godziny, później jeszcze masaże, siłownia. Po południu nie miałem już siły na nic. A jeszcze Colleen cały czas mówiła o ślubie, tu jakiś garnitur, tu serwetki, tu kwiaty. Na głowę można upaść. Tym bardziej jak twoje myśli cały czas wracają do pocałunku z twoją najlepszą przyjaciółką. Nie mogłem o tym zapomnieć, cały czas czułem ich ciepło i smak. To nie tak miało wyglądać. Nad miała mnie wspierać i cieszyć się razem ze mną tym ślubem, a wyszło zupełnie inaczej. Na wieczór zaprosiłem chłopaków z żonami i Nadine. Colleen postawiłem tak naprawdę przed faktem dokonanym. Wiedziałem, że gdybym zaczął się pytać, co o tym sadzi wyszłoby jak zawsze, czyli wcale. A teraz nie miała nic do gadania. Stałem w kuchni i przygotowywałem swoje popisowe dani, rybę z frytkami. Żaden to rarytas, ale wszystkim smakowało. Może Col kręciłam nosem, że zapraszam przyjaciół i częstuje ich czymś takim, ale mało mnie to obchodziło. 
- Zaraz będą, nie przebierasz się? - zapytałem narzeczoną siedzącą w dresie na kanapie. 
- To twoi goście, ja ich nie zapraszałam. 
- Colleen no błagam. Nie wygłupiaj się. Wiesz ile oni dla mnie znaczą, spróbowałabyś się z nimi dogadać. Proszę, zrób to dla mnie.
- Niech ci będzie. - warknęłam i poszła do sypialni. Sam zapiąłem ostatnie guziczki przy białej koszuli. Wyjąłem kieliszki szafki i ustawiłem je na stole. Wszystko było już gotowe. Po chwili usłyszałem dzwonek do drzwi. Okazało się, że pierwszy przyjechał Francuz ze swoją żoną. Zajęli miejsca przy stole i po chwili dołączyli do nich Theo z Melonie.
- Hej. - powiedziała cicho Colleen wchodząc do salonu. Ubrana w luźną, kwiecistą sukienkę do kolan i brązowe balerinki. Czy ona, chociaż raz nie może założyć szpilek?! W sumie nie, bo ich nie ma. A ja tak uwielbiam kobiety na wysokim obcasie.. Są wtedy takie seksowne! Siedzieliśmy przy stole, panowała radosna atmosfera, śmialiśmy się, opowiadaliśmy historie z przed lat. Col siedziałam cicho i udawała, że nas słucha. Nigdy nie lubiłam chłopaków, ich zony uważała za puste panienki, które dorobiły się czegoś tylko dzięki swojej urodzie i zakręceniu sobie wokół palca bogatych piłkarzy. Nie znosiłem takiego podejścia, ale cóż mogłem zrobić? Próbowałem ją jakoś przekonać, ale zawsze szła w zaparte. Powtarzała, że ona nigdy nie zostanie jedną z wags, mimo że za mnie wychodzi. 
Nerwowo zerkałem na ekran telefonu, Nadine jak nie było tak nie ma. Ona się przecież nigdy nie spóźnia. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi, szybko  poderwałem się z miejsca i poszedłem otworzyć. 
- Hej, przepraszam za spóźnienie, ale praca, korki, a na dodatek telefonu zapomniałam. - powiedziała z szerokim uśmiechem. 
- Dobrze, że już jesteś. Kolacja zaraz będzie. - odpowiedziałem i zaprosiłem ja w głąb mieszkania. Przywitała się z chłopakami i ich partnerkami szczerymi uściskami. Do Colleen tylko mruknęła 'cześć'. 
Siedzieliśmy przy stole po zjedzonym posiłku i delektowaliśmy się czerwonym winem. Olivier opowiadał jakąś historyjkę, ale w sumie nie wiem, o czym bo moje myśli odpłynęły daleko. Byłem skupiony na Nadine, na jej uśmiechu, błysku w ciemnych tęczówkach, jej jedwabistym głosie. Ja już przestałem to kontrolować!  Muszę się ogarnąć, przecież mam się żenić. 
- Masz już wybrany garnitur? - wyrwała mnie z transu Jennifer.
- Nie. W poniedziałek idę do salonu. Panowie idziecie ze mną.
- Jasne. - mruknęli niezadowoleni. 
- Nad idziesz z nami? - zapytał Theo - Przyda się jakiś kobiecy punkt widzenia.
- Jak mi na to praca pozwoli to pewnie.  - odpowiedziała z szerokim uśmiechem. 
Colleen była wśród nas tylko ciałem, podczas całego wieczoru odezwała się może z pięć razy. Mimo wszystko wśród reszty panowała bardzo luźna atmosfera, uwielbiałem takie spotkania. Przed wylotem Nad do Stanów tak wyglądał prawie każdy początek weekendu, najpierw kolacja w domu któregoś z nas, następnego dnia mecz i dziewczyny siedzące na trybunach w naszych koszulkach. Col nigdy nie była na moim meczu, powtarzała, że to nie dla niej, że woli obejrzeć w telewizji, chociaż i tak nigdy tego nie robiła. 
Po jakimś czasie przenieśliśmy się na sofę w salonie. Śmialiśmy się w niebo głosy, a wszystko przez opowieść Theo jak to kiedyś zgubiłem się w Manchesterze. No nie moja wina, że nie zauważyłem, że cała drużyna już poszła a ja nie wiedziałem gdzie i skręciłem nie w tą uliczkę, na dodatek zapomniałem wtedy wziąć telefonu z hotelu i szukało mnie pół miasta. Mała aferka się zrobiła a ja się w tym czasie bardzo dobrze bawiłem. Trafiłem do jakiejś knajpki gdzie na mecz czekali fani Arsenalu. Przyjęli mnie bardzo ciepło, porobili sobie ze mną zdjęcia, złożyłem autografy na ich koszulkach, a czasem nawet na serwetkach. Bawiłem się świetnie i nawet zapomniałem, że zgubiłem resztę drużyny. Miałem szczęście, że graliśmy dopiero następnego dnia, bo gdy mnie w końcu znaleźli pomocnicy Wengera to było źle. Ale byli wściekli! Najpierw się cieszyli, że jestem, ale potem miałem małe piekło. Teraz przynajmniej mamy, co wspominać. 
Wino się skończyło, więc poszedłem do kuchni po nową butelkę dla pań. Wyjąłem je z lodówki i zauważyłem, że do kuchni wchodzi Nadine. Wyglądała przepięknie, jej piękne, długie nogi,  idealne ciało, różowa szminka na ustach. Zapragnąłem znowu poczuć smak jej warg. Czułem, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Muszę się dowiedzieć czy one też to czuje. Muszę to wiedzieć! 
- Nad muszę cię o coś zapytać. - teraz albo nigdy. Podszedłem bliżej niej i stanąłem naprzeciwko. 
-Tak? - zapytała słodko się uśmiechając. 
- Wtedy na Ibizie to.. 
- Mówiłam ci, że nic się nie stało.
- Nie, stało się. I czy ty... - chwyciłem jej rękę i delikatnie przeciągnąłem ku sobie. Spojrzałem w ciemne tęczówki, które wyrażały więcej niż tysiąc słów. Przygarnąłem niesforny kosmyk jej brązowych włosów i zbliżyłem swoją twarz do niej. Nasze wargi dzieliły centymetry, delikatnie uniosłem kąciki ust, a następnie musnąłem jej malinowe wargi. Endorfiny szczęścia momentalnie poszybowały w kosmos, czułem się jakbym trafił do nieba.
- O kurwa! - usłyszałem głos Oliviera i momentalnie odskoczyłem od Angielki. Francuz zdziwiony całą sytuacją wziął wodę, po którą przyszedł i szybko się wycofał. Wtedy zdałem sobie sprawę, jakim jestem idiotą. Miałem szczęście, że był to piłkarz, a nie Colleen. Byłbym skończony! 
- Przepraszam. - szepnęła Nadine i wybiegła z kuchni. 
Co ja zrobiłem? Jestem skończonym debilem, biorę ślub z Colleen, to ją kocham i nie mogę zaprzątać sobie głowy jakimiś urojeniami na temat Nadine. Ona jest moją przyjaciółką, przyjaciółką, tylko i wyłącznie przyjaciółką!





piątek, 20 marca 2015

Four.

Smacznie spałam, gdy poczułam dziwny pęd powietrza uderzający w moją twarz, na dodatek miał miętowy zapach. Aaron! Idiota, obudził mnie i to w taki bezczelny sposób. A miałam taki piękny sen…
- Już, skończ na mnie dmuchać. –syknęłam otwierając oczy.
- Śnieżka się obudziła, dzień dobry. – odpowiedział z szerokim uśmiechem. – Śpisz jak zabita. Zamówiłem śniadanie, niedługo powinno być. Wyspana?
-Tak. Wygodnie mi było.
- Nie dziwię się, zajęłaś trzy-czwarte łóżka i jeszcze mnie biłaś przez sen. Następnym razem biorę osobny pokój. – powiedział oburzony.
- Zawsze tak mówisz i nigdy tego nie robisz.
- Bo zatrzepoczesz tymi swoimi rzęsami i tak to się kończy. – powiedział i położył się na swojej części łóżka. Ziewnęłam i przetarłam jeszcze odrobinę zaspane oczy.
- Mogę się o coś zapytać? Dlaczego tak naprawdę żenisz się z Col?
- Nad proszę.
- Nie. Za każdym razem, gdy o to pytam to mnie zbywasz. Chcę to zrozumieć, ale nie potrafię, bo nie pozwalasz.
- Kocham ją.
- A potrafisz powiedzieć coś więcej?
- Colleen pojawiła się w moim życiu w momencie, gdy potrzebowałem spokoju, oderwania od tego wszystkiego. Wprowadziła równowagę, zapełniła pustkę, która powstała w moim życiu. Bo moja bratnia dusza była 10 000 kilometrów stąd. – odpowiedział, a ja spojrzałam ja niego pytająco. – Gdy wyjechałaś nie mogłem sobie miejsca znaleźć. Wieczory spędzałem w domu i nie miałem się nawet, do kogo odezwać. Col sprawiła, że znów wyszedłem do ludzi.
- A teraz siedzisz z nią w domu czytając książkę. – prychnęłam, bo całkowicie zaprzeczał swoim słowom.
- Nie znasz jej.
- Czy ty nie rozumiesz, że popełniasz błąd? Co o niej wiesz? – zapytałam zdenerwowana, podniosłam się i usiadłam po turecku przodem do niego.
- Dużo, w pół roku ludzie zdążą się już poznać.
- Zapewne.. Ale na pewno ona nie wie o tobie tyle, co ja czy chłopaki.
- Ale ciebie znam prawie całe życie, a chłopaków kilka dobrych lat.
- I nie widzisz różnicy? Co ona z tobą zrobiła?! – zapytałam retorycznie i pokręciłam głową. – Aaron, jakiego ja znam i jakiego wszyscy uwielbiają nosi swoją zwariowaną przyjaciółkę po nocy ulicami Ibizy, bo ta kupiła sobie beznadziejne buty, siedzi na poręczy balkonu nie zważając na wysokość i pije piwo, ogląda filmy sensacyjne i zajada się przy tym lodami. To jest ten prawdziwy Ramsey. Nie ten, co siedzi w domu, czyta książki i delektuje się ciszą. Ja nie chcę takiego Aarona. – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nadine..
- Twoja mama ją poznała?
- Tak.
- I..?
- Nie jest zbyt zachwycona, w sumie ma takie samo podejście jak ty z Theo i Olivierem.
- A tata?
- Podziela zdanie mamy.
- Jest więcej przeciwników tego ślubu niż zwolenników.
- Wiesz, co, powiem ci jedno. To moje życie i będę w nim robić to, co będę chciał. Kocham Colleen i zamierzam się z nią ożenić. Bez względu na to, co myślą moi rodzice, chłopaki, ty. Wezmę ten ślub. – krzyknął, podniósł się z miejsca i zabierając telefon z szafki dopowiedział – Odechciało mi się tego śniadania. – po chwili usłyszałam trzaśniecie drzwi. Ukryłam twarz w dłoniach i pozwoliłam łzą spłynąć po moich policzkach. Nie rozumiałam wcale Ramsey’a. Gdy byliśmy sami zachowywał się normalnie, jak kiedyś, ale gdy pojawiał się temat Colleen to zawsze się zmieniał, nie potrafił zrozumieć, że mamy rację. Ślub z tą dziewczyną to będzie największy błąd jego życia. Chcę mu to uzmysłowić, ale on tego nie chce. Woli żyć ze swoim popieprzonym światopoglądem.

Założyłam przewiewną, wzorzystą sukienkę, na nogi delikatne sandałki, zaczerwienione oczy zasłoniłam ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. Nie miałam zamiaru siedzieć w taki piękny dzień w pokoju i czekać aż ten dureń ochłonie i wróci. Wyszłam na dwór, ciepłe powietrze owiało moje ciało, westchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałem gdzie idę, nie miałam określonego celu spaceru. Po prostu musiałam przestać zamartwiać się tym, że Aaron chce zniszczyć sobie życie.
Usiadłam na brzegu plaży, stopy moczyłam w chłodnej wodzie morza i próbowałam zrozumieć wszystko, co powiedział mi dzisiaj Walijczyk. Może on ja naprawdę kocha? Może jest to jego druga połówka, a my nie tego nie dostrzegamy? Ja chcę żeby on był szczęśliwy, naprawdę. I jeżeli jego szczęściem jest Colleen to to zrozumiem, ale nie chcę żeby popełnił taki sam błąd jak ja…

Wróciłam do pokoju dość późno, chodziłam po plaży, promenadzie, sklepikach. Byłam wszędzie, byle tylko przestać myśleć. Wyszłam na balkon gdzie z butelką wody siedział Ramsay. Gdy tylko mnie zobaczył od razu poderwał się z miejsca.
- Jesteś, tak się martwiłem! – krzyknął i mnie przytulił. – Gdzie byłaś?
- Wszędzie. Tu i tam. – odpowiedziałam zdawkowo.
- Przepraszam, że tak się uniosłem. Przesadziłem.
- Nie, to twoje życie i zrobisz z nim, co będziesz chciał. – powiedziałam i oswobodziłam się z jego uścisku.
- Nad, ty chyba nie jesteś zła? No proszę cię.
- Nie będę się już mieszać. Najlepiej będzie jak po prostu zniknę z Twojego życia. – dodałam i wróciłam do pokoju żeby się spakować. Wyjęłam z szafy małą walizkę i zaczęłam chować do niej ubrania.
- Zwariowałaś?
- Jesteś szczęśliwy z Col. To jest najważniejsze.
- Nadine proszę cię. Nadine! – krzyknął i wyrwał mi koszulkę z ręki. – Nie chcę żebyś wyjeżdżała czy kiedykolwiek znikała z mojego życia. Nawet nie próbuj. – chwycił moją rękę, przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. – Bez ciebie moje życie nie byłoby takie kolorowe. Przepraszam. – dodał i pocałował mnie w czubek głowy.
Nagle rozdzwonił się jego telefon, zrobił kilka kroków i wziął go do ręki. Spojrzał na ekran, a po chwilę na mnie.
- Colleen.
- Odbierz. – powiedziałam ze sztucznym uśmiechem.
Ogarnęłam bałagan, który chwilę wcześniej zrobiłam i uszykowałam sobie białą sukienkę na wieczór. Poszłam do łazienki wziąć długą kąpiel. Orzeźwiona, wymalowana, uczesana i ubrana po niecałej godzinie wróciłam do pokoju.  
- Ślicznie wyglądasz. Gotowa? – zapytał, a ja potrząsnęłam twierdząco głową. – No to idziemy.

Mieliśmy iść do klubu, ale wylądowaliśmy w barze na wolnym powietrzu. Siedzieliśmy na kolorowych sofach i popijaliśmy pomarańczowe drinki. Za kwadrans miał się odbyć wieczorek karaoke, śmiałam się z Aarona, że nie jest na tyle odważny żeby wyjść na scenę i zaśpiewać. Zapierał się oczywiście, że śpiewa pięknie i jest najodważniejszy na tej wyspie.  
- Jesteś jeszcze na mnie zła? – zapytał kilkanaście minut później.
- Odrobinkę. – powiedziałam i pokazałam tą wielkość palcami. Tak naprawdę nie byłam już zła, chciałam się z nim podroczyć. Nie sądziłam, że potoczy się to właśnie w ten sposób.
- Czy mamy jakiegoś ochotnika? Zapraszam, my nie gryziemy! – krzyknął przez mikrofon młody Hiszpan.
- Przestań się gniewać. – pocałował mnie w czoło i wziął duży łyk alkoholu. – Ja! – krzyknął. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Jeszcze nie zaczął śpiewać, ale ja już wiedziałam, że będzie to kompromitacja roku.
- Cześć. – zaczął niepewnie i pokiwał wszystkim gościom – Chyba powariowałem. Nadine to dla Ciebie. – powiedział i muzyka zaczęła grać - Dear Darlin’, please excuse my writing. I can’t stop my hands from shaking.. 'Cause I’m cold and alone tonight. I miss you and nothing hurts like no you.
Brzmiało to komicznie, nie powiem, że nie, ale była to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie ktoś kiedyś dla mnie zrobił. Łzy szczęścia i wzruszenia pojawiły się w moich oczach. Delikatnie potrząsnęłam głową żeby szybko się ich pozbyć.
- Oooh I can't cope. These arms are yours to hold. And I miss you and nothing hurts like no you. And no one understands what we went through. It was short. It was sweet. We tried. We tried .
Skończył śpiewać, wszyscy goście baru zaczęli bić brawo. Poderwałam się z miejsca i rzuciłam się mu na szyję. Objął mnie swoimi silnymi ramionami i szepnął do ucha.
- Kocham cię bardzo mój maluszku, jesteś najlepsza. Nigdy więcej nie myśl, że cię nie potrzebuję.
- Dziękuję. – powiedziałam, a jedna, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

  









piątek, 13 marca 2015

Three.

Siedziałem z chłopakami w barze przy piwie, dawno tego nie robiłem. Od momentu poznania Colleen rzadko, kiedy gdzieś wychodziłem, sam czy to z nią. Była typem domowniczki, kluby, puby czy stadion w ogóle ją nie interesowały. Jakby ją ktoś zamknął na tydzień w domu nie marudziłaby, a gdyby zostawił jej książki to byłaby w siódmym niebie.
- Panowie, mam sprawę niecierpiącą zwłoki. – powiedziałem i zrobiłem łyk piwa. – Chodzi o mój ślub, potrzebuję świadka. Jesteśmy przyjaciółmi, proszę.
- Na mnie nie patrz. – powiedział Theo i uniósł ręce w geście kapitulacji – Ja się w to nie mieszam. Nie przyczynię się do twojej osobistej tragedii.
- Olivier? – spojrzałem na niego prosząco.
- Chłopie uwielbiam Cię, ale wybacz.
- No błagam was!
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo do siebie nie pasujecie, ten ślub to jakaś paranoja.
- Zmówiliście się z Nadine czy co? Ona też w kółko o tym.
- Bo ma racje. Ty i Col to dwie różne bajki, kompletnie niewspółgrające ze sobą.
- Ale ja ją kocham.
- A udowodnić ci, że nie? – zapytał Giroud, spojrzałem na niego z politowaniem, a ten tylko pokręcił głową. – Śnisz o Col po nocach?
- Raczej nie. – odpowiedziałem i podrapałem się po głowie.
- No, a o Nadine na pewno. – powiedział pewnie Francuz.
- Jestem pewien, ostatnio jak byliśmy na meczu w Manchesterze myślałem, że szału dostanę. Całą noc powtarzałeś jej imię. – dodał Walcott.
- Śniło Ci się. – powiedziałem niezbyt pewnie. Mieli racje, Nadine często mi się śniła. Jej roześmiane oczy, piękny uśmiech i nieskoordynowane ruchy. Czasem mnie to przerażało, przecież mam się żenić!
- A powiedz tak szczerze, dlaczego tym razem udało ci się wieczorem wyskoczyć z nami na browara. – powiedział Theo.
- Col pojechała do rodziców.
- Chłopie ty nie masz z nią życia. Siedzisz w domu i.. właśnie, co ty robisz w domu?
- Czytam. – odpowiedziałem, a chłopaki wybuchneli śmiechem.
- To teraz zamknij oczy i powiedz nam jak wyobrażasz sobie swoje życie za 40 lat. – spojrzałem na niego z politowanie, a on się tylko uśmiechnął - Nie patrz tak na mnie tylko zamykaj te oczy. 
Zrobiłem, co Giroud kazał i słuchałem jego dalszych poleceń. Z jakimi idiotami ja się zadaję.
- Co widzisz?
- Nic. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, po czym oberwałem w głowę. – Walia, będę mieszkać w Walii. Kamienny domek z dużym ogrodem, niby na odludziu, ale tak naprawdę wszędzie blisko. Siedzę przy stole na tarasie, świeci słońce, moje wnuki biegają i grają w piłkę a dzieci siedzą koło mnie. Po chwili wchodzi moja żona, mimo upływu lat jest równie piękna, nadal ma hipnotyzujące oczy i piękny uśmiech.
- Jak ma na imię?
- Nadine. – mówię całkiem świadomie. O cholera! Przekląłem pod nosem i schowałem twarz w dłonie.
- Dobre to było! – krzyknął Theo i przybił piątkę Francuzowi.
- Kiedyś chciałem iść na psychologię, ale to dawno i nie prawda. – odpowiedział ze śmiechem.
- Więc tak jak mówiłem nie kochasz Colleen. I całe szczęście.
- I tak wezmę ten ślub, z waszą pomocą albo i bez.
- Jakbyśmy do muru gadali. – pokręcił głową Walcott. – Mówię Ci, ten ślub to będzie koniec twojego życia.
- Theo ma racje. Zaproponuj jej wyjazd, poniedziałek i wtorek mamy wolne. Kierunek Teneryfa, Sardynia albo Ibiza, o! Pobawicie się, poszalejecie. Oboje jesteście młodzi, czas zabalować.
- Przecież ona na to nie pójdzie. – wtrącił się Theodore.
- Do tego dążę. Jeżeli się nie zgodzi pojedziesz z Nadine. – dokończył dumny ze swojego pomysłu Giroud.
- I co to ma mi udowodnić niby? – zapytałem zaintrygowany.
- Że z Col będziesz się nudził, a z Nad nie. Wchodzisz w to?
- Okej. Ale i tak uważam, że to głupie.

Ibiza, ładnie tu i na dodatek ciepło. Tego mi brakowało, jesień już coraz brzydsza w Anglii, pada, pochmurno, słońca jak na lekarstwo. A tutaj? Błękitne niebo i dwadzieścia kilka stopni. To bajka! Siedziałem przy basenie i popijałem kolorowego drinka. Czułem jak słońce ogrzewa moje ciało, a delikatny wietrzyk sprawia, że nie jest mi za gorąco. Moja towarzyszka leżała plackiem obok mnie i zatapiała się treści książki. I nie, to nie była Colleen. Moja narzeczona została w Londynie. Zarzekała się, że ma pracę, ślub na głowie i nie ma opcji żeby pojechała gdziekolwiek na trzy dni. Powiedziałem jej, że jadę z chłopakami. Może i kłamstwo, ale uznałem, że tak będzie lepiej. Wolę nie wiedzieć jakby zareagowała na wieść o moim wyjeździe z Nadine.  Zresztą sam pomysłodawca tego wyjazdu to zaproponował.
- Nad jest gorąco, zdejmij tą sukienkę. – powiedziałem spoglądając na nią przez przeciwsłoneczne okulary.
- Nie, tak mi jest dobrze. – odpowiedziała i delikatnie się uśmiechnęła.
- Będziesz się w niej kąpać? – zapytałem i chlapnąłem ją chlorowaną wodą.
- Aaron durniu! – krzyknęła oburzona.
- No wyskakuj z tej kiecki i chodź. – powiedziałem wchodząc do basenu. – Masz te dni czy co?
- Nie! – krzyknęła wściekła. – Idę po coś do picia. – szybko wstała i poszła do baru.
Zaniepokoiłem się z lekka jej poczuciem humoru, w samolocie była cała radosna, a od momentu wyjścia na basen strzelała fochy. Nigdy nie zrozumiem kobiet! Popływałem trochę, zmęczyłem się i orzeźwiony mogłem wrócić na leżak.
- Przyniosłam ci drinka. – powiedziała.
- Dzięki. Już ci fochy przeszły? – zapytałem z uśmiechem.
- Nie drąż tematu i będzie dobrze. Wieczorem idziemy na jakąś imprezę, tak?
- Tak.

*

Szliśmy promenadą wzdłuż plaży, z daleko słychać było głośną muzykę dochodzącą z różnych klubów. Nadine miała na sobie śliczną, granatową sukienkę do połowy uda a na stopach beżowe sandałki na wysokim obcasie. Od jakiegoś czasu przeklinała coś pod nosem, lecz nie potrafiłem zrozumieć, o co jej chodzi.
- Aaron ja chcę na barana! – krzyknęła w końcu.
- Co? – zapytałem z niedowierzaniem.
- No nie ujdę dalej w tych butach. – powiedziała wściekła i zdjęła z nóg wysokie szpilki. – Gówno jedne, nigdy więcej nie kupię butów za mniej niż dwieście funtów.
- Ile?! To ile to dajesz normalnie za buty? – zapytałem zaintrygowany.
- Przecież wiesz.. sam je ze mną kupujesz. – powiedziała z uśmiechem. Racja, kiedyś chodziliśmy na zakupy bardzo często. Robiłem za tragarza i stylistę w jednym. Zawsze się przy tym świetnie bawiliśmy. – No spójrz na moje stopy, całe czerwone! I bolą! Aaron.. – spojrzała na mnie swoimi pięknymi brązowymi oczami. Nie miałem serca jej odmówić.
- Wskakuj. – kucnąłem lekko żeby jej umożliwić szybsze wdrapanie się na moje plecy. Pod jej ciężarem kolana jeszcze bardziej mi się ugięły. – Ile ty ważysz? – powiedziałem ze śmiechem.
- Tyle, co zawsze mój drogi. – poczochrała mnie po włosach.
- Układałem je pół godziny. – powiedziałem rozżalony.
- Kłamczuch! Widziałam przecież, to nawet minuta nie była.
- Oj no dobra. Ale ty ciężka jesteś. – zażartowałem.
- Ramsey! Bo się obrażę. – oczami wyobraźni widziałem jej minę. Słodko zmarszczone brwi i dołeczki w policzkach.
- Czyli co? Z imprezy dzisiaj nici?
- Aaron, bo będziesz spać na kanapie.
- Już siedzę cicho, zrobimy swoją własną na balkonie.
- Aaron? – powiedziała słodko po chwili.
- Tak maluchu?
- Jesteś najlepszym przyjacielem. – przytuliła się do mnie jeszcze mocniej.
- Ty moją też ślicznoto. – powiedziałem zgodnie z prawdą.

Wyjąłem z małej, hotelowej lodówki dwa piwa i udałem się na balkon. To, co zobaczyłem przysporzyło mnie prawie o zawał serca. Nadine siedząca na barierce balkonu trzy piętra nad ziemią. Ja kiedyś przez nią umrę.
- Nad złaź stamtąd, błagam.
- Spokojnie, nie spadnę.
- Nie chcę tego sprawdzać.
- No spójrz tylko, tu jest murek. – wskazała podbródkiem. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że przed nią jest jeszcze z pół metra betonu.
- Kto tworzy takie dziwne balkony? – zapytałem zdziwiony.
- Ktoś, kto przewidział siedzenie na barierkach. – powiedziała z uśmiechem. – Siadaj obok.
Podałem jej butelki z napojem i zająłem miejsce na metalowej barierce. Ma wygodne fotele, a siada na twardej rurze, wariatka. Otworzyliśmy piwa i po chwili delikatnie je o siebie obiliśmy mówiąc ’Cheers’. Upiłem już trochę, gdy Nadine zapytała.
- Mam pytanie, ale odpowiedz szczerze dobrze? – pokiwałem twierdząco głową – Dlaczego nie przyjechałeś tu z Col?
- Nie chciała, woli posiedzieć w domu i poczytać. Ma niedługo konferencje w Australii, musi się przygotowywać. Jeszcze ślub niedługo, dużo roboty z tym jest.
- To trochę dziwne, że woli siedzieć w Londynie niż spędzić romantyczny weekend ze swoim narzeczonym.
- No nie tak.
- A jak? Aaron, ten ślub to pomyłka.
- Nadine zlituj się. Chociaż raz o tym nie rozmawiajmy.
- No dobrze, znaj moje dobre serce.
- Najlepsze na świecie. – skomentowałem, objąłem ją ramieniem i pocałowałem w skroń. – Jak nóżki, bolą jeszcze?
- Nie, już nie. Na szczęście. – powiedziała i zaczęła ziewać.
- Ktoś tu zmęczony jest. Czas spać maluchu. Jeśli jutro mamy zaszaleć to musisz się wyspać.
Potrząsnęła twierdząco głową i zeszła z barierki. Przeszła kilka kroków i rzuciła się na łóżko. Przyciągnęła poduszkę, przytuliła się do niej i wymamrotała ‘Dobranoc’.
- Nie zamierzasz się, chociaż przebrać?
- Nie. – powiedziała i potrząsnęła głową. Westchnąłem głęboko, podszedłem do szafy, wyjąłem z niej piżamę, za którą zawsze uchodziła za duża koszulka i rzuciłem nią w Nadine. – Ej! – krzyknęła. – No idę już idę. – leniwie się podniosła się i zniknęła w łazience. Po chwili wróciła jeszcze bardziej zaspana. Pokręciłem głową i sam poszedłem do łazienki. Gdy wyszedłem zobaczyłem śpiącą na skos Nad. I gdzie ja mam się położyć?
- Posuń się grubasie. – szepnąłem próbując odzyskać, chociaż kawałek materaca dla siebie. Gdy mi się to udało Nad położyła rękę na moim torsie i wtuliła się w moje ramie.

- Nie jestem gruba. – powiedziała przez sen, na co się cicho zaśmiałem. 


piątek, 6 marca 2015

Two.

Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające do mojej sypialni przez okno. Pomrugałam kilka razy i otworzyłam oczy. Poczułam dłoń piłkarza na swojej talii, delikatnie się odwróciłam i spojrzałam na śpiącego Aarona. Wyglądał jak małe dziecko, delikatnie unosił kąciki ust przez sen i lekko pochrapywał. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wstałam z łóżka na tyle delikatnie żeby go nie obudzić. Poszłam do łazienki gdzie doprowadziłam się do przyzwoitego stanu, zrobiłam delikatny makijaż, włosy rozczesałam i zostawiłam rozpuszczone. Ubrałam się w czarne rurki, białą koszulę i na to jeansową kurtkę. Włączyłam radio i zabrałam się za przygotowywanie naleśników na śniadanie. Gdy smażyłam ostatnie usłyszałam ruchy Aarona w sypialni. Nadusiłam przycisk na ekspresie żeby przygotował dla nas kawę.
- Dzień dobry śpiochu. – powiedziałam, gdy wszedł do salonu. Zaspany przecierał jeszcze oczy i ziewał. Wyglądał tak seksownie.. Artystyczny nieład na głowie, idealnie wyrzeźbione mięśnie brzucha, dresowe spodnie założone na tyle nisko żeby wystawał pasek od bokserek z napisem Calvin Klein. Cholera!
- Dzień dobry. Co tak pięknie pachnie?
- Naleśniki. Zaraz będą gotowe. Nadal słodzisz dwoma łyżeczkami kawę?
- Tak. Pójdę się przebrać i zaraz wracam. – delikatnie się uśmiechnął i poszedł do łazienki. Jak się wczoraj okazało moja szafa skrywa nie tylko moje ubrania, ale Aarona też. Tym sposobem znaleźliśmy na przykład jego dresy. To może się wydawać odrobinę dziwne, ale rok temu było na porządku dziennym, że piłkarz spał u mnie, miał nawet swoją szczoteczkę do zębów u mnie. To, że zostawał w moim mieszkaniu kilka dni z rzędu nie było czymś dziwnym, przynajmniej nie dla nas. To, że spaliśmy w jednym łóżku nie miało żadnym podtekstów. Byliśmy i jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Mmm dobre. – powiedział Walijczyk, gdy szybko zjadł pierwszego naleśnika – Zawsze robiłaś najlepsze.
- Dziękuję. Podrzucisz mnie do centrum? Muszę coś załatwić.
- Jasne. To pod drodze na trening, więc nie ma sprawy. Muszę częściej wpadać na te naleśniki. – powiedział, a ja wybuchłam śmiechem.

Obwiązałam szyję brązowym szalikiem, wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy schowałam do skórzanej torebki. Przejrzałam się jeszcze w lustrze i uznałam, że jestem gotowa. Aaron podniósł się z kanapy i wyszliśmy z mieszkania. Kolejny pochmurny dzień w Londynie, z zachmurzonego nieba, co jakiś czas spadały krople deszczu. Jechaliśmy ulicami stolicy, nagle, gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle zaczęło lać.
- Znowu leje. Zwariuję kiedyś. – mruknął piłkarz.
- Oj nie przesadzaj. Nie jest tak źle. Ja się nawet stęskniłam za tą pogodą. Na następnym skrzyżowaniu możesz się zatrzymać.
- Na pewno? – zapytał mrużąc brwi.
- Tak. Jeszcze raz dziękuję za podwózkę. – cmoknęłam go w policzek i wysiadłam z samochodu. Gdy tylko Aaron zniknął za rogiem zmieniłam kierunek, w którym szłam. Rozłożyłam wiśniową parasolkę i unikając dużych kropel deszczu udałam się pod budynek ambasady amerykańskiej. Odetchnęłam głęboko i weszłam do środka. Ochroniarz wskazał mi drogę, po chwili znalazłam się na trzecim piętrze.
- Dzień dobry, ja do agentki Jennifer Parker. – powiedziałam do wysokiego mężczyzny, którego minęłam na korytarzu.
- Tamte drzwi. – odpowiedział i wskazał dębowe drzwi po lewej.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się i weszłam do gabinetu. Średniego wzrostu blond Amerykanka przywitała mnie bardzo miło.
- Pani Smith, jeśli dobrze kojarzę.
- Tak, to ja. Są już jakieś postępy w sprawie? – zapytałam siadając na krześle obok niskiego stoliczka do kawy.
- Na ten moment nic się nie zmieniło. Jeśli jest Pani zdecydowana to musi Pani podpisać parę dokumentów.
- Oczywiście, że tak. Nie ma innej możliwości w tym wypadku.
- Rozumiem. I bardzo współczuję. – podała mi plik kartek i wskazała gdzie mam złożyć parafkę - Jest Pani tutaj bezpieczna?
- Myślę, że tak.
- W razie, czego proszę dzwonić o każdej porze. Jak będziemy mieli jakieś nowe informacje to się do Pani odezwiemy.
- Dziękuję za pomoc. Do widzenia.
Z nierówno bijącym sercem siedziałam na ławce przed ambasadą i z trudem powstrzymywałam łzy. Miałam nadzieję, że wraz ze złożonymi podpisami oderwę się od tego, co się stało w Stanach już na zawszę. Ręce cały czas trzęsły mi się jak szalone. Muszę przestać myśleć o nim. Jestem daleko, dzieli nas ocean i tysiące kilometrów. Nic mi tu nie grozi. Jestem już bezpieczna..

***

Na treningu w ogóle nie mogłem się skupić, myśli cały czas odbiegały od piłki. Przed oczami widziałem jej uśmiech, błysk w oku, ale też łzy. Nadine nigdy nie płakała, no chyba, że po Pretty Women, ale czułem, że nie mówi mi wszystkiego, że ukrywa coś i bardzo przez to cierpi. Nie mogę pozwolić żeby mój Maluch był smutny i się czymś przejmował. Muszę sprawić żeby znowu cały czas się uśmiechała i była szczęśliwa.
- Aaron, ziemia wzywa! – usłyszałem głośny krzyk Theo i po chwili zorientowałem się, że mam piłkę pod nogami. Szybko się jej pozbyłem kopiąc w stronę Mesuta.
- Co ty taki niemrawy dzisiaj? – zapytał się Olivier.
- Wydaje ci się.
- Pewnie, a odpływasz myślami, co chwilę tylko, dlatego że deszcz pada.
- Nadine wróciła. – odpowiedziałem i kąciki ust mimowolnie się uniosły.
- Serio? To świetnie, nie cieszysz się?
- Cieszę się i to bardzo, chyba aż za bardzo.
- Mówiłem ci, że ten ślub to zły pomysł. – powiedział i uderzył mnie w ramie. – Mówiłem.
- Co mówiłeś? – zapytał się Theo, który zdążył do nas podbiec.
- Że ten ślub to jakaś paranoja. – krzyknął ożywiony Giroud.
- Nie powiem, że nie.
- Ja tu jestem. – wtrąciłem się.
- Widzę, ale i tak sądzę, że Col to nie jest dobra partia. Nie pasujecie do siebie. Co innego ty i Nadine. Bylibyście świetną parą. – powiedział pewnie Walcott.
- A Nadine właśnie wróciła. – dodał szeroko uśmiechnięty Olivier.
- To się świetnie składa.
- Panowie, ja doceniam wasze chęci i starania, ale kocham Col i jestem szczęśliwy.
- Jasne, a ja nie jestem Francuzem. – syknął Giroud – Wmawiaj sobie wmawiaj.
Wracałem do domu bardzo okrężną drogą, normalnie zajmowało mi to góra kwadrans. Tym razem trwało to prawie dwie godziny. Pojechałem do centrum, okrążyłem Hyde Park, zatrzymałem się nad Tamizą. Nawet siarczysty deszcz mi nie przeszkadzał. Stałem oparty o maskę samochodu i zastanawiałem się nad tym wszystkim, co mówili moi przyjaciele. Nie, nie, nie. Musi mi się przestać wydawać, kocham Colleenn, naprawdę. I chcę się z nią ożenić. Nadine jest tylko moją przyjaciółką. Najlepszą, najukochańszą, najprawdziwszą, najśliczniejszą.. Kurde! PRZYJACIÓŁKĄ! Tylko przyjaciółką.
Do domu dotarłem w dość podłamanym humorze, najchętniej założyłbym na uszy słuchawki i przeniósł się do innego świata. Otworzyłem drzwi i nabierając powietrze do płuc wszedłem.
- Hej. Wróciłem. – krzyknąłem, odłożyłem torbę treningową na komodę i zdjąłem czarne Airmaxy. Zdziwiłem się lekko brakiem jakiegokolwiek odzewu ze strony Colleen. Wszedłem do salonu i stanąłem jak wryty na widok Nadine.
- Hej. – odezwała się moja przyjaciółka i pocałowała mnie w policzek. – Zapomniałeś telefonu. – dodała i oddała mi go. Chwyciłem się za kieszeń i okazało się, że naprawdę go nie ma.
- Oo dzięki. Nawet się nie zorientowałem. Zostaniesz na obiedzie czy coś?
- Nie, wrócę do siebie. Muszę jeszcze zakupy zrobić i w ogóle. – powiedziała z uśmiechem, na sercu od razu zrobiło mi się cieplej, a zły humor poszedł w siną dal. Jej uśmiech był lekarstwem dla mojej duszy. – Pójdę już. Miło było poznać. – zwróciła się do Col, a ta odpowiedziała jej krótko ze sztucznym uśmiechem. Chyba się nie polubiły.
- Dobrze. Zadzwonię jutro. – pocałowałem ją w policzek i odprowadziłem do drzwi.
- W końcu wróciłeś. Lepiej późno niż później. – powiedziała zła Colleen.
- Przepraszam. Zasiedziałem się wczoraj, a poza tym wino wypiłem. – zacząłem się tłumaczyć.
- Pewnie, mogłeś, chociaż zadzwonić. Martwiłam się.
- Przecież nic się nie stało, wiedziałaś gdzie jestem. – wywróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Nie mówiłeś, że jest taka ładna.

- Śliczna, prześliczna. – powiedziałem w myślach. Na szczęście zdążyłem ugryźć się w język. – Ty i tak jesteś najładniejsza. – podszedłem do niej i mocno przytuliłem. Cholera, co się ze mną dzieje?!