piątek, 27 lutego 2015

One.

Oglądałem powtórkę niedzielnego meczu Stoke City, ale tak naprawdę myślami byłem zupełnie gdzie indziej. Nadine.. Gdy zadzwoniła do mnie miesiąc temu, że wraca ucieszyłem się. Była dla mnie jak siostra. Rok temu jak dostała propozycje stażu udawałem, że się cieszę. Tak naprawdę nie chciałem żeby wyjeżdżała. To z nią się upijałem, spędzałem prawie każdy wieczór, każde święta, urodziny. To ona przychodziła na moje mecze z koszulką Kanonierów z moim numerem i nazwiskiem. Była moim małym amuletem. Czasami żałowałem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, że nigdy nie zdecydowaliśmy się spróbować. Nadine była nie tylko wspaniałą przyjaciółką, ale świetna dziewczyną. Uwielbiałem jej uśmiech, jej śmiech, głos, ciemne, długie, kręcone włosy, hipnotyzujące czekoladowe oczy. Była niezwykła. Pozwoliłem jej wyjechać, bo co miałem zrobić? Z tygodnie na tydzień kontakt się urywał, zacząłem się martwić, dzwoniłem, pisałem, żadnej odpowiedzi. Nie rozumiałem, co się dzieje, dlaczego się nie odzywa. Potem poznałem, Colleen, dzięki niej zapomniałem o bólu, który miałem w sobie po wyjeździe Nad. Zacząłem żyć od nowa, Col była przeciwieństwem panny Smith. Miała krótkie, blond włosy, jasne oczy i zupełnie inny charakter. Nie lubiła imprez, wolała siedzieć w domu z książką. Nie śmieszyły ją moje żarty, mam specyficzne poczucie humoru wiem, ale Nad zawsze turlała się ze śmiechu ze łzami w oczach. Ale pokochałem Col za jej opanowanie, nieśmiałość, delikatne rysy, chyba kochałem.. Cholera, Aaron ogarnij się! Żenisz się, a ty wątpisz w to czy kochasz swoją narzeczoną.
- Kochanie, co mam zrobić na obiad? – głos Col wyrwał mnie z rozmyślań.
- Mówiłem Ci, że jadę popołudniu do Nadine, wrócę późno. Zrób coś dla siebie. – powiedziałem i wstałem z kanapy. Musiałem się przewietrzyć, oczyścić umysł. Otworzyłem szklane drzwi prowadzące na taras, z którego rozciągał się widok na Londyn. Znowu padało. Mieszkam całe życie w Anglii, a nie potrafię się przyzwyczaić do ciągłego deszczu. Tym bardziej jesienią i zimą. Wstrętna pogoda! Krople deszczu jedna po drugiej spadały na moją twarz i włosy.
- Od wczoraj jesteś jakiś nie swój. Coś się stało?
- Nie, wszystko w porządku. Głowa mnie trochę boli, ale to pewnie przez pogodę. – skłamałem.
- Pamiętasz, że w piątek idziemy na przymiarki?
- Jasne kochanie. – kolejne kłamstwo. Kompletnie zapomniałem o tych przymiarkach. Szczerze miałem już dość tych przygotowań. Tu suknie, tu garnitur, tu zaproszenia, a tu serwetki. Jakaś paranoja. Czasami zastanawiałem się czy aby za pochopnie nie zdecydowałem się na to przyjęcie. Zacisnąłem dłonie na zimnej, metalowej barierce i głęboko westchnąłem. Potrząsnąłem jeszcze głową i wróciłem do mieszkania. Z szafy wyjąłem jeansowe spodnie i popielatą koszulkę. W łazience wziąłem orzeźwiający prysznic i ubrałem się w wybrane przed kilkoma minutami ubrania. Wysuszyłem ręcznikiem włosy, wypsikałem się perfumem na specjalne okazje. Gotowy go wyjścia wyszedłem i udałem się do salonu.
- Będę uciekał. Pa pa – cmoknąłem ją w policzek i poszedłem na korytarz założyć buty.
- Do królowej idziesz, że się tak odstrzeliłeś? – zapytała widocznie podirytowana Colleen lustrując mnie wzrokiem.
- Wydaje Ci się. Będę późno. – delikatnie się uśmiechnąłem, zarzuciłem na siebie ciemną kurtkę i wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do auta i zanim ruszyłem minęło z dobre pięć minut. Musiałem pomyśleć, nie musiałem przestać wymyślać coś, czego nie było. Włączyłem na full ulubioną płytę, która zagłuszyła wszystkie moje myśli, te złe i te dobre. Po pół godzinie jazdy zakorkowanymi ulicami Londynu dotarłem pod kamienicę, pod którą jeszcze rok temu przyjeżdżałem codziennie.
Nadusiłem na dzwonek do drzwi i po chwili otworzyła mi je, Nadine. Szeroko się uśmiechnęła na mój widok i zaprosiła do środka.
- Napełniłam lodówkę, ale i tak zamówimy coś z tajskiej knajpki.
- Dobrze. – odpowiedziałem i usiadłem na stołku przy wysokiej wyspie. Stała ubrana w zielony fartuszek i kończyła myć naczynia. Ślicznie wyglądała, włosy podpięte w kok, delikatny makijaż i spodnie od dresu. Wariatka.
- Nauczyłam się robić creme brulee, zjemy sobie potem. Białe czy czerwone? – chwyciła w zgrabne dłonie dwie butelki wina.
- Jestem samochodem. – odpowiedziałem.
- No i co z tego? No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie zostajesz na noc? – zapytała marszcząc czoło.
- No.. czerwone. – mam nadzieję, że Col nie będzie wściekła, że zostałem. Najwyżej..
- Dobry wybór. – powiedziała śmiesznie akcentując.
- Opowiadaj jak w Nowym Jorku.
- Dużo żółtych taksówek. – powiedziała i zaczęła się śmiać. Jak mi tego brakowało. – Nie pada tak często jak tu, ogólnie naprawdę fajnie, ale nie mają żadnej dobre tajskiej restauracji.
- Co ty tak z tą tajską kuchnią ostatnio? – zapytałem delikatnie unosząc kąciki ust.
- Mam taką straszną ochotę na nią od wczoraj. – powiedziała ze śmieszna minką i potarła rękami. – To zamawiam. – wzięła telefon do ręki i wykonała połączenie. Po krótkiej chwili się rozłączyła. – Gotowe, będą za pół godziny. Aaron powiedz mi jak to jest możliwe, że jak wczoraj tu wróciłam to nie było nawet grama kurzu?
- Sprzątałem regularnie. – powiedziałem z uśmiechem, a Nad spojrzała na mnie z niedowierzaniem – No dobra nie ja, a moja sprzątaczka, ale liczą się chęci prawda?
- Oczywiście. – podeszła do mnie i pocałowała w policzek. – Dziękuję.
- Nie ma, za co. Przepraszam za wczoraj.
- Cicho, nic się nie stało. Mnie trochę poniosło, a poza tym byłam tak zmęczona, że od razu padłam.
- Stęskniłem się za Tobą mała. – chwyciłem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie.
- Ej, nie taka mała. Mam aż metr sześćdziesiąt jeden! – krzyknęła oburzona.
- Oczywiście maluchu. – powiedziałem z uśmiechem i mocno ją przytuliłem.
- Ja też się stęskniłam wielkoludzie.
- Śmiesznie zaczęłaś akcentować niektóre słowa. Tak amerykańsko. – nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
- Mam zacząć mówić z akcentem? – powiedziała już z nim – Bardzo proszę.
- Jak dla mnie to możesz mówić nawet po chińsku, albo nie, po tajsku. – odpowiedziałem ze śmiechem i zmierzwiłem jej ciemne włosy.

***

Gdy zobaczyłam go w drzwiach serce zaczęło mi bić szybciej. Wyprzystojniał przez ten rok, nawet bardzo. Zwariowałam chyba. Cieszyłam się każdą minutą tego wieczora, każdym jego uśmiechem, każdym przytuleniem, każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem.
- Jesteś z nią szczęśliwy? – zapytałam, gdy siedzieliśmy na kanapie z deserem w rękach.
- Tak. Col jest świetną dziewczyną.
- Jak się poznaliście?
- Wpadła mi pod koła. – powiedział z uśmiechem, a ja się zakrztusiłam. – Wracałem z treningu, Colleen rozmawiała przez telefon i nie spojrzała jak wychodziła na pasy. W ostatniej chwili wyhamowałem.
- Jak romantycznie. – skomentowałam ze śmiechem.
- A ty co, znalazłaś swojego księcia?
- Nie. – odpowiedziałam krótko. Tak bardzo nie chciałam wchodzić na ten grząski teren.
- Dlaczego się tyle nie odzywałaś? Dzwoniłem, pisałem.. Martwiłem się
- To nie jest rozmowa na dzisiaj. Kiedyś ci opowiem, obiecuję. Dolać Ci wina? – zapytałam szybko zmieniając temat.
- A nalej. – odpowiedział i podstawił kieliszek.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy delektując się pysznym amerykańskim winem. Po prostu cieszyłam się jego obecnością.
- Aaron, mogę Cię o coś prosić? – spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Oczywiście.
- Przytul mnie. – powiedziałam cicho. Nic nie odpowiedział, przysunął się bliżej mnie i objął swoimi ramionami. - W Stanach tak bardzo brakowało mi naszych spotkań, tego, że byłeś. – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Ja też za Tobą bardzo tęskniłem. – powiedział i pocałował mnie w czubek głowy. Zamrugałam kilka razy żeby pozbyć się słonego płynu. Pojedyncze łzy spłynęły mi po policzkach. – Płaczesz? – odwrócił mnie tak żebym spojrzała mu w oczy. – Mała przecież tu jestem, spokojnie. – przetarł moje mokre policzki i pocałował w czoło.
- Zostaniesz dzisiaj, proszę. Ja wiem, że Col na ciebie czeka i..
- Cichutko. – przerwał mi – Oczywiście, że zostanę. Zrobić ci gorącą kąpiel z dużą ilością piany? – delikatnie się uśmiechnęłam i potrząsnęłam twierdząco głową. – I gorącą czekoladę.
- Co ja bym bez Ciebie zrobiła? – zawołałam, gdy Aaron wszedł do łazienki. Poszłam do sypialni, wyjęłam z szafy legginsy i za dużą koszulkę, które miały służyć, jako moja piżama.
- Wszystko gotowe, zrelaksuj się, a ja przygotuje jakiś dobry film.
- Dziękuję. – cmoknęłam go jeszcze w policzek i znikłam za białymi drzwiami łazienki.
Tak dobrze leżało mi się w wannie pełnej piany, że nie chciało mi się w ogóle z niej wyjść. Piękny zapach owocowego płynu do mycia rozchodził się po całym pomieszczeniu, miałam swoje małe Spa. Wybalsamowałam się mlecznym olejkiem, założyłam przygotowane ubrania, włosy ponownie związałam w koka, zmyłam resztki makijażu, które zostały na mojej twarzy. Aaron widział mnie już w gorszym stanie. A to, gdy podawał mi rosołek jak byłam chora i cała opuchnięta, czy gdy widział rozmazany tusz po obejrzeniu wyciskacza łez. Nic mi nie było już straszne. Po około pół godzinie wyszłam z łazienki i rozsiadłam się na kanapie. Po chwili dosiadł się do mnie Walijczyk z dwoma kubkami gorącej czekolady.
- Sensacja czy komedia? – zapytał.
- Oczywiście, że sensacja. – powiedziałam z uśmiechem, a Aaron odetchnął z ulgą.
- Całe szczęście. Col nienawidzi takich filmów.
- To teraz będziesz miał pretekst żeby do mnie przyjeżdżać. – cicho się zaśmiałam. – Pyszne. – skomentowałam smak ciepłego napoju. Piłkarz uśmiechnął się i okrył nas kocem. – Ładnie pachniesz. – dodałam po chwili.
- To te perfumy od Ciebie. – odpowiedział i włączył film.
- Jeszcze je masz? – zapytałam z niedowierzaniem. Dostał je ode mnie półtora roku temu na urodziny.
- Psikam się nimi tylko na specjalne okazje.
- A dzisiaj jest taka?
- Oglądaj, a nie marudź. – powiedział udając oburzonego. Wtuliłam się w jego ramię i po niespełna pięciu minutach skomentowałam uradowana
- Już mi się podoba, jeszcze się nie zaczęło, a już trzy trupy i jedna strzelanina.
- Nad..
- No co? Wiesz, że ja tak zawsze.
- Tak wiem. – głęboko westchnął i zrobił łyk kakao.


 ~~~~~~~~~~~~~~~~
Aaronek <3 Bardzo go polubiłam, tym bardziej w tej wersji!
Lubię ten rozdział. Mam nadzieję, że wam też się podoba. :3
Do następnego,
Ines ;*



piątek, 20 lutego 2015

Prologue.

Zawsze bałam się latać, chociaż wtedy czułam się wolna, niczym ptak. Mogłam na wszystko spojrzeć z góry i nawet największe góry były maciupeńkie. Lot z Nowego Jorku do Londynu trwał prawie dziesięć godzin. Męczące, ale wierzyłam, że wracając do domu znowu zaznam spokoju. Spokoju, którego tak bardzo brakowało mi w ostatnich miesiącach. Rok spędzony w Stanach miał być wyjątkowy, staż w wielkiej korporacji, mieszkanie, samochód. Nowy Jork zawsze był moim małym marzenie. Gdy dostałam propozycje wyjazdu byłam przeszczęśliwa, nie musiałam długo się zastanawiać. Tydzień po telefonie byłam już w Ameryce. Wielki świat był u moich stóp.
Przez ten rok wiele się wydarzyło, nie ze wszystkiego, co się stało przez te dwanaście miesięcy jestem dumna. Ale to nie czas żeby o tym myśleć, to już za mną, teraz wracam do Londynu i zaczynam od nowa.
Po długim locie wreszcie wylądowałam na angielskiej ziemi. Z uśmiechem na ustach wzięłam swoją wielką walizkę i weszłam do hali, w której panował ogromny ruch. Wśród tak wielu osób próbowałam odnaleźć tak dobrze znajomą mi twarz. W końcu w rogu dostrzegłam mojego najlepszego przyjaciela. Rzuciłam torbę i pobiegłam w jego kierunku. Gdy tylko mnie zobaczył szeroko się uśmiechnął i objął mnie swoimi umięśnionymi ramionami.
- Ale się stęskniłam!
- Ja też, ale puść mnie, bo zaraz mnie udusisz! – powiedział ze śmiechem. Wróciłam po walizkę i po chwili objęta ramieniem Walijczyka wyszłam z lotniska.
Z Aaronem znaliśmy się prawie dwadzieścia lat. Poznaliśmy się w Caerphilly, moim dziadkowie od strony ojca mieszkali w Walii i zawsze spędzałam u nich wakacje. Dzięki temu poznałam Ramseya. Jego dom znajdował się na tej samej ulicy i jakoś tak wyszło, że staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. Byłam przeszczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że przenosi się do Londynu. Miałam mojego wariata przy sobie. On wie wszystko o mnie, ja wiem wszystko o nim. Nie raz razem leczyliśmy kaca czy płakaliśmy na amerykańskich dramatach. Był dla mnie jak brat, którego kochałam najbardziej na świecie. Ludzie mówią, że nie istnieje przyjaźni męsko-damska, bo prędzej czy później któreś się zakocha. Nie wierzę w to, my jesteśmy idealnym przykładem na to, że istnieje. Dwa lata temu, gdy byliśmy już po trzeciej butelce wina zawarliśmy pakt. Jeżeli do trzydziestki żadne z nas nie znajdzie swojej połówki wtedy spróbujemy. W końcu związek opiera się na przyjaźni, a u nas z tym nie najgorzej. Najgorsze przy wylocie do Stanów było rozstanie z Aaronem, ale na szczęście jest Skype, Whatsapp, wiedzieliśmy, że zawsze będziemy w kontakcie. Przez pierwszy miesiąc rozmawialiśmy codziennie, czasami o niczym, pogodzie czy durnym serialu. Ale rozmawialiśmy. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej, telefony raz na tydzień, dwa.. Każde z nas zaczęło żyć swoim życiem. Doszło do tego, że nie słyszałam jego głosu przez pięć miesięcy. Tak bardzo chciałam wtedy zadzwonić, ale nie mogłam.. Ale teraz wróciłam i już nic nie stoi na przeszkodzie żebyśmy znowu zajadali się lodami czekoladowymi w Hyde Parku.
- W lodówce nic nie mam, ale zamówi się coś. Chińszczyzna czy może ta tajska knajpka? Ale się stęskniłam z Londynem. – powiedziałam rozemocjonowana, gdy jechaliśmy białym Porsche Aarona.
- Nie mogę dzisiaj. Zawiozę Cię tylko do domu i muszę jechać. – powiedział patrząc cały czas na drogę.
- Jak to? Nie ma mnie rok, a gdy już wracam to ty nie możesz? – krzyknęłam zdenerwowana. Nie wierzyłam swoim uszom. Jak to nie miał czasu? Dla mnie?
- Nadine, musimy porozmawiać. Trochę się zmieniło przez ten rok.
- Aż tyle, że nie możesz spędzić ze mną wieczoru i upić się na kanapie?
- Tak. – przełknął nerwowo ślinę i krótko na mnie spojrzał. – Zaręczyłem się.
- Co? – tylko tyle potrafiłam z siebie wydobyć. Zabrakło mi powietrza i coś ukuło w serce.
- Za trzy miesiące się żenię. – odpowiedział spokojnie. – Colleen poznałem pół roku temu, jest wspaniałą dziewczyną na pewno się polubicie.
- Z pewnością. – mruknęłam.
- Nadine proszę Cię. Przyjadę do Ciebie jutro, obiecuję.
- Jasne. Miłego wieczoru. – wyszłam z samochodu i trzasnęłam drzwiami.
Byłam wściekła, niby cieszyłam się, że Aaron poznał dziewczynę, z którą jest szczęśliwy, ale miałam złe przeczucia. Zresztą już nie ma dla mnie czasu, co będzie potem? Nie chcę go stracić..


 ~~~~~~~~~~
Co te ferie robią z człowiekiem.
Witam na kolejny blogu mojego autorstwa, tym razem przeniosłam się na Wyspy, do Aarona. :)
Wpisujcie się do zakładki informowani albo obserwujcie, tak będzie prościej mi was informować o nowych rozdziałach.
Do następnego, Ines ;*