piątek, 24 kwietnia 2015

Eight.

Odkąd dowiedziałem się, że John przyjechał do Londynu chodziłem cały spięty. Nawet miałem wrażenie, że przejmowałem się tym bardziej niż Nadine. Ale to nie jest możliwe, widziałem jak płacze po kątach a gdy zaczynam ten temat szybko go kończy. Nie potrzebuje jej potwierdzenia żeby wiedzieć, że się boi. Kto by się nie bal w takiej sytuacji? Sam rozglądam się na ulicy trzy razy częściej niż zwykle. Jutro z całą drużyną lecimy do Manchesteru na sobotni mecz z City. Chciałem pogadać z trenerem, powiedzieć mu, jaka jest sytuacja i zostać w Londynie, ale za każdym razem, gdy o tym wspominałem Nadine ostro zaprzeczała. Tak jak tym razem.
- Nad nie muszę jechać do Manchesteru, dadzą sobie radę beze mnie.
- Aaron mówiłam już, nie jestem małą dziewczynką, poradzę sobie. To tylko dwa dni, nawet niecałe. Nic mi się nie stanie. - próbowała być przekonująca, lecz w jej głosie nie było słychać tej pewności. 
- A obiecasz mi, że nie będziesz się ruszać z domu bez potrzeby? A jak już będziesz musiała to będziesz dzwonić, że wychodzisz i dawać znać, że wróciłaś?
- Dobrze, obiecuje misiu. - podeszła do mnie i pogłaskała po policzku. - Jutro polecisz a pojutrze wrócisz. Będzie dobrze, musi być. 
- Chciałbym żeby tak było. Nie pozwolę żeby coś ci się stało, nie darowałbym sobie tego. I tak wiem, że gdybym pojechał wtedy do Nowego Jorku to
- Ciii - położyła palec na moich ustach i po chwili je musnęła. - Kocham cie i tylko to się liczy. 
- Ja tez cie kocham Nad, jesteś dla mnie najważniejsza, pamiętaj o tym. - spojrzałem wiej piękne czekoladowe oczy i zatopiłem się w nich. - To jak mam jutro wyjechać to dasz się zaprosić na romantyczną kolacje? 
- Kolacje? Zawsze. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- To ubierz się pięknie i za godzinkę pojedziemy. - cmoknąłem ją w policzek a Angielka delikatnie się zaczerwieniła i po chwili zniknęła za drzwiami sypialni. Sam wyjąłem rzeczy z walizki i poszedłem się przygotować. Po około pół godzinie byłem gotowy. Ciemne spodnie, biała koszula i idealnie ułożone włosy. Więcej do szczęścia nie było mi potrzebne, oprócz Nadine oczywiście. Siedziałem na kanapie bawiąc się telefonem, gdy z sąsiedniego pokoju wyszła Angielka. Prezentowała się  nieziemsko. Bordowa sukienka  do połowy uda opinająca się na jej zgrabnym ciele. Długie, podkręcone włosy spoczywały na jej ramionach a całość dopełniały wysokie granatowe szpilki. Wyglądała niczym anioł, a ja miałem wrażenie, że znalazłem się w niebie. 
- Przepięknie wyglądasz. - chwyciłem ją za rękę i przeciągnąłem do siebie. Spojrzałem w ciemne oczy otoczone długimi rzęsami i musnąłem jej wymalowane usta. Położyłem dłonie na jej biodrach i namiętnie wpiłem się w jej usta. Po chwili odwzajemniła pocałunek, był on coraz bardziej namiętny, ale tez wyrażał więcej już tysiąc słów. Zsunąłem dłoń na jej udo i przejechałem wargami po jej szyi pachnącej kwiatami. 
- Nie mieliśmy iść na kolacje? - zapytała ze śmiechem Nadine. 
- Mam ochotę na deser. - cwaniacki się uśmiechnąłem i przygarnąłem jej włosy za ucho. 
- Będziesz musiał na niego poczekać. - słodko się uśmiechnęła i pstryknęła mnie w nos. Głośno westchnąłem i jeszcze raz krótko musnąłem jej usta.  
- Niech będzie. Gotowa? - zapytałem a w odpowiedzi Angielka potrząsnęła głową. Po kilkunastu minutach drogi dojechaliśmy pod elegancka restauracje w centrum. Znajdowała się ona na ostatnim piętrze gdzie z tarasu rozdzierał się piękny widok na oświetlony Londyn. Usiedliśmy w rogu sali i od razu zamówiliśmy czerwone wino. Nie mogłem przestać patrzeć na Nadine. Była taka piękna, niczego jej nie brakowało. Była idealna, a ja byłem cholernym szczęściarze, że właśnie we mnie się zakochała. Zamówiliśmy ravioli i po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem. 
- Piękna jesteś. - powiedziałem zgodnie z prawdą. 
-Tak bardzo, że mogłabym zagrać dziewczynę Bonda? - zapytała z szerokim uśmiechem. 
- One nie dorastają ci do pięt. 
- Zawsze wiedziałam, że powinnam iść na ten casting. Muszę poczekać na kolejna część.
- Oj na pewno nie. Żadnego Bonda, ty jesteś dziewczyną Ramseya i koniec. 
- Dobrze panie Ramsey, czy każda kolacja z panem kończy się tak jak ta z Bondem? - spojrzała na mnie spod swoich długich rzęs i uroczo nimi zatrzepotała. 
- Jestem pewien, że ta na pewno. - powiedziałem a Nadine wybuchła śmiechem. 
- Trzymam cie za słowo misiu. - chwyciłam mnie za dłoń a ja pocałowałem jej wierzchnią stronę. Po przepysznej kolacji i romantycznej nocy przyszedł czas mojej podróży do Manchesteru. Opierałem się, że mogę zdecydować się jeszcze, że nie jadę. Lecz Nadine ostro protestowała. Bałem się ją zostawić samą, bałem się, że coś jej się stanie a ja będę daleko. Wiem ze to tylko dwa dni, ale nie daruje sobie, jeżeli... Nawet nie mogę o tym myśleć.  Pożegnałem się z nią czule, przebrałem klubowy dres i pojechałem pod ośrodek treningowy gdzie zbierali się wszyscy zawodnicy i sztab trenerski. Mimo, że ślub odwołałem już prawie tydzień temu chłopaki nadal o tym nie wiedzieli. Jakoś nie wiedziałem jak to zrobić. Po wejściu do samolotu zająłem wolne miejsce przy oknie, a w moim najbliższym otoczeniu usiedli tez Olivier, Theo, Alexis, Hector i Santi. Napisałem krótkiego smsa do Nad "Jestem już w samolocie, uważaj na siebie. Kocham cię". Samolot odbił się od płyty boiska i każdy z piłkarzy przeniósł się do swojego własnego świata zakładając na uszy słuchawki. Wziąłem do ręki gazetę z ofertami domów na sprzedaż w Londynie i zacząłem szukać, czego dla mnie i Nadine. Jak na złość nie było nic ciekawego. Westchnąłem głośno i podnosząc się z miejsca zawołałam do piłkarzy, którzy po chwili prawie, że równocześnie zdjęli słuchawki. 
- Jest w waszej okolicy jakiś dom na sprzedaż może? - zapytałem po chwili. Chłopaki spojrzeli po sobie i potrząsnęli przecząco głową. Już miałem wrócić zrezygnowany na miejsce, gdy słyszałem wołanie Sancheza. 
- Oli, na twojej ulicy jest chyba dom na sprzedaż?
- Racja, Jennifer ostatnio suszyła mi głowę, że jest w nim pięć garderób a my mamy tylko trzy. - okręcił teatralnie wzrokiem. 
- Nadine by się ucieszyła, miałaby gdzie schować swoje skarby. - powiedziałem z uśmiechem. 
- Powtórz. - powiedział Francuz.
- Będzie miała gdzie chować ciuchy i buty. 
- Nie to.
- Nadine by się ucieszyła. 
- A co ona ma do tego?  
- Odwołam ślub i jestem z Nadine. 
- Z kim? - Theo aż zakrztusił się wodą, którą akurat pił. 
- Mam ci przeliterować? 
- Tak.
- N-A-D-I-N-E 
- O kurwa. - wrzasnął Sanchez. 
- Wiedziałem, że ten pocałunek w kuchni coś znaczył. - wtrącił się Oli. 
- Panowie, Aaron zmądrzał! Ślubu nie będzie, a jeżeli tak to na pewno nie z Colleen. - krzyknął Hector. Nagle cała drużyna zaczęła głośno krzyczeć i bić brawo. Dosłownie jakbym coś wygrał, ale w sumie wygrałem. Mam Nadine.   
- Spokój, nie jesteśmy na boisku. - warknął głośno trener, który wyszedł z małej łazienki. - Meczu jeszcze nie było a wy już świętujecie.
- Ale trenerze, bo jest wielka okazja. Aaron odwołał ślub. - krzyknął ktoś z końca samolotu. 
- Naprawdę? - zapytał się z niedowierzaniem. - No w końcu. Racja jest, co świętować, ale nie teraz. Teraz to się macie skoncentrować na meczu i jak go wygramy to będziecie mogli świętować podwójnie, ale nie teraz. - Chłopaki posłusznie wrócili na swoje miejsca i założyli słuchawki na uszy, jedynie Theo z Olivierem byli nieugięci i usiedli obok mnie dopytując się wszystkiego.  Streściłem im ostatni tydzień oraz krótko to, co Nadine przeżyła w Nowym Jorku. Miedzy czasie zdążyłem napisać chyba z trzy razy do Angielki i zapytać się czy wszystko jest okej. 

***

 Jestem szczęśliwa, jak nigdy. Mam przy sobie Aarona, najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Nie wiem jak to jest możliwe, że przez tyle lat znajomości nigdy nie przeszło nam przez myśl żeby spróbować razem. Zawsze byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, wspierającymi się w trudnych chwilach i w tych dobrych. Noe było dnia żebyśmy nie rozmawiali przez telefon czy pisali do siebie wiadomości. Byliśmy od siebie uzależnieni, ale nikt nigdy nie powiedział, że to z powodu tego, że się kochamy. Teraz Ramsey jest dał mnie wszystkim, zawsze był, ale teraz jest jeszcze ważniejszy. To o niego się boje, nie o siebie. Jeżeli coś komuś ma się stać z powodu przylotu do Londynu Johna to tylko Aaronowi. A ja nie mogę pozwolić żeby mój skarb został skrzywdzony. Miedzy innymi, dlatego wygoniliśmy go do Manchesteru. Piłka jest jego życiem, pracą i ogromną pasją wiec ja nie mogłam powiedzieć mu, że ma zostać ze mną w stolicy, bo się boje i zanim wyjdę z domu przemyśle to trzy razy. Wtedy przemyślałam o raz za mało. 
Robiłam sobie późny obiad, mecz Arsenału właśnie się kończył, Kanonierzy wygrywali 2:0 i nie było symptomów, że w dziesięć minut Diabły wyrównają. Nagle zorientowałam się, że brakuje mi jednego bardzo ważnego produktu. Założyłam sportowe buty, zarzuciłam na wierz kurtkę i napisałam Aaronowi krótkiego smsa "Idę do sklepu za rogiem, napisze jak wrócę. Kocham". Zamknęłam drzwi na klucz i wyszłam z mieszkania. Przeszłam kawałek, gdy nagle zobaczyłam portfel leżący na ziemi. Obok chodnika stał czarny jeep a w środku nie było nikogo. Schyliłam się po skórzaną zgubę i otworzyłam żeby zobaczyć dowód osobisty właściciela. Momentalnie zamarzłam, zaczęłam nerwowo się obracać wokół własnej osi i nagle przede mną wyrosła postać. 
Cześć kochanie, dobrze cie widzieć. Pojedziemy na małą przejażdżkę. - Chciałam coś powiedzieć, krzyknąć, wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, lecz nie zdążyłam.  Poczułam jego dłoń razem z jakąś chusteczką na moich ustach i nosie. Nogi momentalnie mi się ugięły i nic więcej nie pamiętam. 






piątek, 10 kwietnia 2015

Seven.

Zwariowałem, nie umiem inaczej tego nazwać. Noc z Nadine była czymś wyjątkowym, definicją mojego szczęścia. Moje szczęście miało metr sześćdziesiąt trzy wzrostu, piękne czekoladowe tęczówki, zgrabny nosek, cudowny uśmiech, długie, lokowane włosy. Miało dwadzieścia cztery lata, urodziło się w Londynie i nazywało się Nadine Smith. Jaki ja byłem głupi, że wcześniej tego nie zrozumiałem. Całe życie miałem ją przy sobie, na wyciągniecie ręki. Była ze mną zawsze, w tym dobrych i złych chwilach. Dopingowałam Aresnal w koszulce Kanonierów z moim nazwiskiem na plecach. Aaron gdzie ty miałeś oczy?!
Przez moją głupotę Nad wyjechała i przeżyła piekło. Do końca życia nie daruję sobie, że nie zareagowałem, nie poleciałem do Nowego Jorku, może wtedy uchroniłbym ją przed tym facetem. Wracając z ambasady Angielka całą drogę milczała, wpatrywała się tępo w mijany przez nas deszczowy krajobraz stolicy Wielkiej Brytanii. Bała się, wiedziałem to bez słów. Gdy wróciliśmy do jej mieszkania od razu pobiegła do sypialni i się w niej zamknęła. Nie wiedziałem, co mam robić, jak jej pomoc. Chciałem żeby poczuła, że zrobię wszystko żeby była bezpieczna. Zaparzyłem dwie zielone herbaty i tacką w ręku zapukałem w białe drzwi. Odpowiedziała mi cisza, więc bez pozwolenia wszedłem do środka. Na środku łóżka, wtulona w jedną z poduszek leżała moja kruszyna. Bez słowa podszedłem do niej i mocno przytuliłem.
- Jestem tu. - szepnąłem jej do ucha. Dziewczyna ze łzami w oczach spojrzała na mnie i wtuliła sie w moją klatkę piersiową. - Nie płacz, proszę.
- Boję się. - wydukała przez łzy.
- Będzie dobrze, obiecuję ci to. Nie pozwolę żeby ktokolwiek cię skrzywdził, nigdy. - przygarnęłam jej włosy i pocałowałem w czoło. - To moja wina, gdyby do ciebie przyleciał może by się to nie stało.
- Aaron to nie twoja wina, nic nie mogłeś zrobić. Nie obwiniaj się, proszę. - pogłaskała mnie po policzku i delikatnie się uśmiechnęła. - Dziękuje, że jesteś tu ze mną.
- Zostanę tak długo jak będziesz chciała, a jeśli się zgodzisz to nawet na zawsze.
- A co z Colleen? Z twoim ślubem?
- Cichutko. - szepnąłem i położyłem palec na jej malinowych ustach. - Nie będzie żadnego ślubu, odwołam wszystko. Nie wiem jak, ale odwołam. Ty jesteś moim szczęściem.
- A ja wybrałam ci taki piękny garnitur. - podkręciła głową i po chwili zaczęła się śmiać. Taką chciałem ją widzieć w każdym momencie. Roześmianą, z tańczącymi iskierkami w oczach. Pragnąłem jej szczęścia, tylko tyle.

Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez okno do sypialni. Pomrugałem kilka razy i po chwili otworzyłem oczy. Obok mnie leżała Nadine i niewinnie spała. Czyli to jednak nie był sen. Z każdą chwilą umacniałem się w przekonaniu, że ją kocham. Cały czas kochałem, ale nie potrafiłem tego dostrzec. Wszyscy mieli racje, ślub z Colleen byłby największym błędem mojego życia.
Uśmiechnąłem się sam do siebie i przygarnąłem jej piękne brąz włosy za ucho. Powoli się nachyliłem, pocałowałem w gołe ramie i szepnąłem
- Czas wstawać księżniczko, już późno.
- Nie. - mruknęła.
- Dalej wstawaj, zabieram cię na wycieczkę.
- Aaron jest noc, a w nocy to ja śpię.
- Jest dziesiąta rano. - powiedziałem z uśmiechem i pokiwałem głową
- No mówię, że noc.
- Bo zaraz przestanę być miły i wyciągnę cię siłą z tego łóżka. - nic nie odpowiedziała tylko naciągnęła na siebie mocniej kołdrę. - Sama tego chciałaś. - wstałem z łóżka i pociągnąłem za sobą pierzynę.
- Ej! - krzyknęła oburzona Angielka. - Oddawaj!
- Nie kochanie, wstajemy.
- No Aaron, jeszcze pięć minut, proszę. - zrobiła maślane oczy i słodko się uśmiechnęła.
- Masz czas aż nie wyjdę z łazienki. - powiedziałem zrezygnowany i rzuciłem w nią kołdrą.
- Dziękuje! - krzyknęła, gdy wchodziłem do małego pomieszczenia.
Na śniadanie zrobiliśmy naleśniki, były całkiem dobre. Poza tym, że przy ich robieniu Nadine zaatakowała mnie mąka i musiałem się drugi raz umyć, ale przynajmniej było zabawnie. Robię wszystko żeby Nad się uśmiechała, była szczęśliwa i nie przejmowała sie Johnem. Staram się być najlepszym przyjaciele i tez kimś więcej. Wiem, że po powrocie Colleen z Australii będę musiał z nią poważnie porozmawiać. Wyjaśnić wszystko, przeprosić i odwołać ślub. Zabrałem Nadine w magiczne miejsce, sto dwadzieścia pięć kilometrów od Londynu, piękne klifowe wybrzeże. Musiałem powiedzieć jej coś ważnego, dawno się tak nie bałem jej reakcji.
- Jesteśmy na miejscu. - powiedziałem z uśmiechem.
- Chyba sobie żartujesz, że mam wejść pod tą górę.
- Obiecuję, że będzie warto.
- Ale Aaron to tak wysoko! - zawyła niezadowolona. Nadine była specyficzna, ale uwielbiałem ją w każdym wydaniu. Każdy jej uśmiech był wyjątkowy, każde spojrzenie. Miała cztery pasje, między innymi zakupy, spanie, podróżowanie i jedzenie bez skutków dodatkowych centymetrów w talii. Ale nie nawiedziła gór, to było miejsce, w którym zawsze dostawała szewskiej pasji.
- Niech ci będzie, wskakuj na barana. - powiedziałem zrezygnowany. - Moje plecy tego nie przeżyją. - szepnąłem pod nosem.
- Dasz radę. - usłyszałem i po chwili poczułem jak daje mi buziaka w policzek. Po dwudziestu minutach wspinaczki dotarliśmy na górę. Jutro będę musiał iść po treningu na jakiś masaż, czuję to.
- Jak tu ślicznie! - zapiszczała słodko Nad.
- No wiem. Mówiłem, że warto.

Położyliśmy się na zielonej trawie i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Obecność Nadine powodowała, że byłem najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Przytuliłem ją mocniej do swojego torsu i zacząłem się bawić jej ciemnymi włosami. Widziałem, że muszę jej to w końcu powiedzieć.
- Nadine? – szepnąłem.
- Tak? – spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami.
- Już nic, nie ważne. – ewidentnie spanikowałem. W ostatniej chwili zrezygnowałem z powiedzenie jej tak ważnych słów.
- Ja ciebie też. – powiedziała z uśmiechem i złożyła pocałunek na moich ustach. – Kocham cię. – te słowa były jak miód na moje serce. Nikt chyba nie zrozumiałby jak bardzo było one dla mnie ważne i ile znaczyły.
- Ja też cię kocham. Jestem idiotą, że dopiero teraz to zauważyłem.
- No. – odpowiedziała krótko i zaczęła się śmiać. Podniosłem się delikatnie i oparty na rękach wisiałem nad nią. Nagle niekontrolowanie moja ręką się ugięła i zaczęliśmy się sturlać ze wzgórza. Oboje śmialiśmy się w niebo głosy. Byliśmy niczym małe dzieci.
- Jeżeli zamierzasz się do mnie wprowadzić to zapomnij, że zrobię ci miejsce w szafie. Moje skarby nie będą cierpieć z powodu twojego przybycia. – powiedziała cały czas się śmiejąc, gdy udało nam się wreszcie zatrzymać. W domyśle miała oczywiście wszystkie swoje szpilki i sukienki.
- Jesteś niemożliwa. – przyciągnąłem ją mocniej do siebie. – Ale taką cię pokochałem.

***

Po kilku wspaniałych dniach spędzonych z Nadine wróciłem do swojego mieszkania. Powoli zacząłem pakować już swoje rzeczy. Trochę tego miałem, w końcu mieszkałem w tym samym miejscu od momentu przeprowadzki do Londynu. Nagle usłyszałem dźwięk otwieranego zamka od drzwi. Zostawiłem wszystko i udałem się do salonu.
- Cześć kochanie. - przywitała mnie z szerokim uśmiechem Colleen.
- Hej, jak było w Australii?
- Świetnie, musimy tam kiedyś pojechać. Pięknie jest.
- Pewnie tak. Col musimy pogadać, bo.. Gdy zostałem tu sam zrozumiałem, że ten ślub to błąd.
- Spałeś z nią? - zapytała spokojnie. Zatkało mnie, tego się nie spodziewałem.
- Skąd wiesz? - zapytałem z niedowierzaniem.
- Aaron, nie jestem ślepa, widzę jak na nią patrzysz, jak pożerasz ją wzrokiem. Ale rozumiem, chciałeś spróbować, zobaczyć, jaka jest, nie dziwie ci się. Nadine jest naprawdę piękna, ale wybaczę ci. Zapomnimy o tym, weźmiemy ten ślub i wszystko będzie dobrze.
- Col nie rozumiesz, ślubu nie będzie. Nie ożenię się z tobą. Nadine i ja chcemy spróbować.
- Właśnie wybaczyłam ci zdradę. Aaron kocham cię.
- Przykro mi. Zabiorę wszystkie swoje rzeczy, mieszkanie jest twoje. Zrób z nim, co chcesz, możesz je sprzedać. Niedługo wpadnę po resztę rzeczy.
- A co ze ślubem?
- Odwołam wszystko, nie musisz się niczym martwić. Przepraszam, nie chciałem żeby tak wyszło. Nie tak miało być.
- Idź już, Nadine czeka. - powiedziała cicho. Podszedłem bliżej, mocno ją przytuliłem i pocałowałem w czubek głowy.
- Przepraszam. - odpowiedziałem, wziąłem walizki i wyszedłem z mieszkania.

Po kilkunastu minutach drogi ulicami Londynu dojechałem pod dom Nadine. Nie mogłem się już doczekać żeby znowu ją zobaczyć, przytulić, pocałować. Cholera, zakochałem się jak dzieciak! Wszedłem obładowany jak wielbłąd na trzecie piętro i zadzwoniłem do drzwi. Po chwili otworzyła mi je rozpromieniona Nad. Bez słowa rzuciła się mi na szyję i wpiła się w moje usta.
- Takie powitanie to ja mogę mieć codziennie. – wziąłem ją na ręce i skierowałem swoje do kuchni. Posadziłem Angielkę na blacie wyspy, a po chwili ta oplotła nogami moje biodra. Pocałowałem jej malinowe usta i powoli zacząłem rozpinać guziczki jej różowej koszuli. Nadine wsunęła zgrabne dłonie pod mój czarny T-shirt i zaczęła błądzić po moim umięśnionym torsie. Nagle rozdzwonił się telefon Nadine. Niezadowolony sięgnąłem po niego i podałem jej.
- Ambasada. – powiedziała zdziwiona i szybko odebrała. Zeskoczyła ze stołu i wyszła na balkon żeby porozmawiać. Wróciła po około trzech minutach, jej oczy całe zaszklone były łzami. Szybko do niej podbiegłem i mocno przytuliłem. Obawiałem się najgorszego.
- John godzinę temu wylądował w Londynie. – wydukała i zalała się łzami. Przytuliłem ją jeszcze mocniej żeby poczuła, że jestem obok i nie pozwolę jej skrzywdzić. Nigdy więcej.





piątek, 3 kwietnia 2015

Six.

O cholera, co ja narobiłam. Aaron się żeni, a ja się z nim całuję. Ramsey jest najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze był przy mnie, zawsze mnie wspierał, pomagał, po prostu był. Nie wiem, co się ze mną dzieje, nie mogę przestać o nim myśleć. Od piątku leżę w łóżku i patrzę się tępo w ścianę. Czy ja go kocham? O mamo.. 
Aaron cały czas dzwoni, pisze, próbuje się ze mną skontaktować, lecz ani razu nie podniosłam słuchawki. Dzisiaj miałam iść z piłkarzami wybrać garnitur dla Walijczyka. Zastanawiałam się czy iść czy nie iść. Nagle dostałam smsa 'Salon Classy na Angel Street. Przyjdź, proszę'. Chwilę się namyśliłam, lecz postanowiłam iść. Wybiorę mu najlepszy garnitur, z najlepszym krojem i kolorem. Będzie wyglądał pierwszorzędnie, w końcu to jego ślub. W domyśle pierwszy i ostatni. Wyjdzie za Colleen i będzie szczęśliwy, ja nie będę zabierać mu tego szczęścia. Nie mogę. 

Weszłam do dużego salonu sukien ślubnych i garniturów, sprzedawczyni pokazała mi boks, w którym byli już chłopacy. 
- Hej. - powiedziałam i przywitałam się z Theo i Olivierem. - Gdzie przyszły pan młody? 
- Przebiera się. Wybraliśmy mu kilka i teraz przymierza. Padniesz jak zobaczysz. - powiedział ze śmiechem Theo. 
- Na pewno. - odpowiedziałam prawie bezdźwięcznie. Usiadłam na jednym z ciemnofioletowych foteli i czekałam aż pokaże nam się Aaron. Po chwili kotarka się rozsunęła i w popielatym fraku wyszedł Walijczyk. 
- Nie! - krzyknęliśmy równocześnie i zdezorientowany Aaron wrócił do przymierzalni. To nie był dobry wybór, na pewno nie. 
- Olivier mam do ciebie prośbę. – zaczęłam, a zaciekawiony Francuz spojrzał na mnie. - Zostań świadkiem Aarona, on nie może zostać bez niego. Nie w takim dniu, a ty jesteś jego przyjacielem i zrób to dla niego. Proszę. 
- Nadine, ale wy przecież..
- Aaron się żeni, musimy go wspierać.
- Okej, niech będzie. Ale ja nadal nic nie rozumiem. 
- Nie musisz rozumieć, po prostu go wspieraj. 
- I jak? - usłyszeliśmy pytanie i spojrzeliśmy w jego stronę Walijczyka. Wyglądał źle, ja nawet nie wiem, jaki to był kolor. Gołąbkowy? Masakra. 
- Nie. - pokiwałam głową a niezadowolony piłkarza wrócił się przebierać. Po chwili słychać było jego krzyk. 
- Jesteście pewni, że ten trzeci też mam przymierzać?
- Tak! - odpowiedzieli równo i przybili sobie piątkę. Spojrzałam na nich pytająco, a ci wzruszyli teatralnie ramionami. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Oli z Theo mieli niezły ubaw a ja nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Pomarańczowy garnitur na ślub, serio?! Jak dobrze, że ja tam byłam. Pewnie gdyby mnie nie było to ubraliby go jak klauna na własny ślub. 
- Matko Boska, czy ty się w ogóle w lustrze widziałeś? - zapytałam zrezygnowana. Wstałam z miejsca i podeszłam do wieszaków z innymi kompletami. Po chwili wybrałam jeden. Cały czarny, z białą koszulą i muszką. - Spróbuj ten. - powiedziałam i wręczyłam go Ramseyowi. Po około dziesięciu minutach wyszedł z przymierzalni i wreszcie wyglądał jak człowiek. Podeszłam do niego, poprawiłam marynarkę w ramionach i spojrzałam na jego zarośniętą twarz. 
- Będziesz najprzystojniejszym panem młodym. - delikatnie się uśmiechnęłam i poprawiłam mu muszkę. - Olivier zgodził się zostać świadkiem. Wszystko będzie idealnie. 
- Nadine.. 
- Och jak idealnie pan wygląda! Dla pani wybierzemy zaraz jakąś piękna suknie i będziecie państwo wyglądać jak z obrazka. - zawołała sprzedawczyni. 
- Ja nie jestem panną młodą, więc dziękuję, ale sukni nie potrzebuję. Na pewno nie teraz. 
- A to proszę mi wybaczyć, tak pięknie państwo razem wyglądacie. 
- Wezmę ten garnitur. - powiedział Walijczyk i objął mnie ramieniem. - Dziękuję za pomoc. 
- Nie ma, za co, jeżeli będzie to twój jedyny ślub musisz wyglądać najlepiej. 

Powtarzałam, że się cieszę z powodu tego ślubu, że chcę żeby był szczęśliwy, ale tak naprawdę od środka mnie rozdzierało.  Bałam się, że źle robi, że będzie tego żałował. Ja chcę żeby był szczęśliwy, tylko tyle. Bez względu czy z Colleen czy ze mną czy z kimkolwiek innym.   

 ***

Wybrałem garnitur, powysyłałem zaproszenia na ślub. Ten wielki dzień zbliżał się coraz większymi krokami. Próbowałem zapomnieć o tym pocałunku, zapomnieć o tym, co poczułem. Nadine zachowywała się jakby nic się nie stało. Nie wiem czy naprawdę tak sądzi czy po prostu to ukrywa. Ja się żenię, podjąłem taką decyzję. Kocham Colleen i chcę zostać jej mężem. Czasami zastanawiam się czy przypadkiem się nie okłamuje, ale mam nadzieję, że nie. 
Nadine od kilku dni nie czuła się dobrze, chyba się przeziębiła i siedziała w domu bez jakichkolwiek zakupów. Po skończonym treningu pojechałem do supermarketu i zrobiłem jakieś podstawowe zakupy. Wędliny, pieczywo, warzywa i owoce. Wjechałem jeszcze do restauracji i kupiłem obiad dla Nadine. Późnym wieczorem podjechałem pod dom Angielki. Zapukałem kilka razy i po chwili drzwi się otworzyły. 
- Mam zakupy i kolacje. Głodna?
- Nie, w ogóle nie jestem. Masakrycznie się czuję. - powiedziała i przetarła nos chusteczką. 
- Może zadzwonić po lekarza? 
- Nie, przejdzie mi. Do twojego ślubu na pewno.
- Nad chciałbym o tym porozmawiać.
- Nie mamy, o czym. To twoje życie. Zrobisz, co zechcesz. Jak lubisz popełniać błędy to bardzo proszę. - syknęła. 
- O co Ci chodzi? Odkąd się dowiedziałaś, od ponad miesiąca cały czas powtarzasz mi, że źle robię żeniąc się z Col.
- Nie chcę żebyś tego żałował. Nie znacie się. Co o niej wiesz? Aaron nie popełniaj tego błędu. Może się okaże, że jest zupełnie inną dziewczyną niż mówi.
- Proszę Cię. Czego mam się bać? Że okaże się agentką MI6 czy rosyjskim szpiegiem? Nie wygłupiaj się.
- Nie chcę żebyś cierpiał tak jak ja. – powiedziała ciszej, a w jej oczach dostrzegłem łzy.
- Jak ty?
- Rozwodzę się. – powiedziała jeszcze ciszej.
- Co powiedziałaś? – ledwo wydusiłem z siebie to pytanie.
- To, co słyszałeś.
- Od miesiąca nadajesz mi, że mam się nie żenić, bo jej nie znam, a sama w rok zdążyłaś wyjść za mąż i się rozwiedź. To jest jakaś paranoja. – nie wierzyłem w to, co słyszałem. Nadine mężatką? Jak, kiedy, z kim?
- Przeżyłam piekło. – powiedziała przez łzy, chciałem coś powiedzieć, ale nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. – Johna poznałam trzy miesiące po przyjeździe do Nowego Jorku, był przystojny, czarujący, bogaty. Zakochałam się w nim jak głupia. Robił mi prezenty, zabierał w podróże po całych Stanach. Zamieszkałam w nim w pięknym apartamentcie na Manhattanie z widokiem na Central Park. Było cudownie, miałam wrażenie, że jestem w jakiejś bajce. Oświadczył mi się po trzech miesiącach znajomości, ślub wzięliśmy dwa tygodnie później w urzędzie. Z każdym tygodniem bajka się sypała. Pewnego dnia wrócił zdenerwowany ze spotkania z klientami, był trochę napity, akurat skończyłam z Tobą rozmawiać. Wściekł się i mnie uderzył. – mówiła cała się trzęsąc, z każdym następnym jej słowem nogi coraz bardziej się pode mną uginały. – Później przepraszał, powtarzał, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Uwierzyłam mu. Ale uderzył mnie drugi raz, trzeci. Za każdym razem, gdy z Tobą rozmawiałam. Dlatego przestałam się odzywać. Bałam się.. W końcu pobił mnie tak, że jak upadłam nie mogłam już wstać. Chwycił pustą butelkę od whiskey rozbił ją i dźgnął mnie. Wyszedł i zostawił mnie samą. Doczołgałam się po telefon i przyjechała policja, pogotowie. Zabrali mnie do szpitala, opatrzyli, zrobili obdukcje, złożyłam zeznania. Następnego dnia go zatrzymali, siedzi do dzisiaj, czeka na proces. Między czasie zdążyłam złożyć papiery rozwodowe i wrócić tutaj, do Londynu. – cały czas się trzęsła, łzy spływały jej po policzkach. Usiadłem obok niej i mocno przytuliłem.
- Nie płacz, jesteś już bezpieczna. Jego już nie ma. – powiedziałem szeptem i ująłem jej twarz w dłonie. Kciukami ścierałem kolejne łzy, jej malinowe usta drżały. Spojrzałem w jej piękne, ale smutne oczy i wiedziałem, że jeżeli teraz tego nie zrobię będę żałował tego do końca życia. Zbliżyłem swoją twarz do jej i pocałowałem. Delikatnie i powoli muskałem jej usta. Po chwili odwzajemniła pocałunek. Z każdą sekundą stawał się on coraz bardziej namiętny. Popchnąłem ja delikatnie do tyłu i Angielka oparła się o kolorowe poduszki. Ułożyłem rękę obok jej głowy i wyszeptałem
- Nie pozwolę Cię już skrzywdzić, nikomu.
Pocałowałem jej usta, nosek, czoło, włożyłem rękę pod różowy materiał bluzki i szybko ją z niej ściągnąłem. Zacząłem ją całować po całym ciele, gdy dostrzegłem średniej wielkości bliznę na podbrzuszu zamarłem.
- Czy to..? – Nadine delikatnie potrząsnęła głową. Co za sukinsyn! Jakbym tylko go dorwał to nie przeżyłby tego spotkania. Jak można tak skrzywdzić moją Nad, że ja się niczego nie domyśliłem. Mogłem tam lecieć, sprawdzić, dlaczego się nie odzywa. Jaki ze mnie idiota!
Nachyliłem się i pocałowałem zranione miejsce. Nad uniosła ręce i chwyciła za moją czarną koszulkę i szybką ją ze mnie ściągnęła. Naparłem na nią cały ciałem i ponownie pocałowałem w usta. Angielka wplotła swoje dłonie w moje włosy i oplotła nogami moje biodra. Podniosłem się, cały czas ją całując udałem się do sypialni i rzuciłem ją na łóżko. Równocześnie pozbyliśmy się z siebie jeansów. Położyłem się obok i przyciągnąłem do siebie. Chwyciłem za haftkę od koronkowego biustonosza i jednym szybkim ruchem odpiąłem go. Chciałem mieć ją tylko dla siebie. Pragnąłem jej w tym momencie jak jeszcze nikogo innego. Każdy skrawek jej ciała, błysk w oku był wyjątkowy. Marzyłem żeby była tylko moja.. Nie liczyło się nic, tylko ona. To, że za dwa miesiące miałem się żenić kompletnie mnie nie obchodziło.

***

Obudziłam się rano w wyśmienitym humorze. Powiedziałam mu wreszcie prawdę, tak bardzo wcześniej chciałam to zrobić, ale bałam się jak zareaguje. A tym czasem wylądowaliśmy razem w łóżku. Czy jestem z siebie dumna? Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Chciałam jego bliskości, żeby był blisko. Miał się żenić, a to nie ułatwiało sytuacji. Ani przez minutę nie żałowałam tej nocy. Wpatrywałam się w jego lekko zarośnięte policzki i nie mogłam wyjść z podziwu, że to wszystko się wydarzyło.
- Obudziłabyś mnie a nie wpatrujesz się we mnie od piętnastu minut. – powiedział nie otwierając oczu.
- Skąd wiesz? – zapytałam.
- Czuje. – odpowiedział spokojnie i otworzył oczy. – Dzień dobry księżniczko. – wstał na łokciach i mnie pocałował, czułam jak moje policzki przybierają kolor purpury. – Lubię jak się rumienisz. – pocałował mnie w czoło i sprawił, że po chwili siedziałam na nim okrakiem.
- Nie masz dzisiaj treningu?
- Nie, jestem cały Twój.
- A Col?
- W Australii. Wyleciała w nocy, mają jakąś ważną konferencję.
- Ty się żenisz, my nie powinniśmy. – powiedziałam i się do niego przytuliłam.
- Cii – położył mi palec na ustach. – Masz rację, to byłby błąd. Ogromny błąd.
- Ale..
- Ale ty dzisiaj marudzisz. – dodał ze śmiechem i zaczął mnie łaskotać.
- Aaron nie proszę. – ledwo mówiłam przez śmiech. Nagle zabawę przerwał nam dzwonek do drzwi. Piłkarz spojrzał na mnie pytająco, podniosłam się z łóżka, założyłam na siebie szlafrok i poszłam otworzyć. W progu stało dwóch mężczyzn w różnym wieku, jeden był straszy od drugiego i byli swoim kompletnym przeciwieństwem. Jeden brunet, drugi blondyn.
- Dzień dobry, pani Nadine Smith? – zapytał młodszy.
- Tak, to ja. – odpowiedziałam poprawiając ubranie.
- Agent Wilson i McDonald. Możemy wejść? – zapytali pokazując legitymacje służbowe.
- Oczywiście.
- Agentka Parker chce się z Panią widzieć. Mamy Panią zawieść do ambasady.
- W jakim celu? – zapytałam zaniepokojona.
- Nie wiemy, naszym zadaniem jest dostarczyć Panią w jednym kawałku.
- Pozwolicie Panowie, że się tylko ubiorę.
Szybko założyłam na siebie ciemne jeansy i wzorzystą koszulkę. Między czasie poinformowałam Aarona, co i jak. Sam zaczął się ubierać, bo uznał, że nigdzie samej mnie puści. Po około pół godzinie dotarliśmy do ambasady. Serce biło mi jak oszalałe, miałam złe przeczucia. Bałam się, że coś się stało… że bodaj Boże John wyszedł z aresztu. Całą drogę Walijczyk mocno ściskał moją dłoń, dodawał mi odwagi, której w tej chwili tak bardzo mi brakowało.
- Witam, niestety nie mam dobrych wiadomości. – powiedziała agentka Parker.
- Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Pan Lewis wyszedł za kaucją i do procesu pozostanie wolny. – zrobiło mi się gorąco i duszno, miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Kobieta chyba to zauważyła, bo szybko nalała do szklanki wodę i mi ja podała. – Rozprawa odbędzie się mniej więcej za półtora miesiąca. Wątpię żeby Pani mąż był aż na tyle głupi żeby tu przyjeżdżać, ale proszę na siebie uważać. Ale mam też trochę lepszą wiadomość, za tydzień odbędzie się posiedzenie, na którym sąd zatwierdzi Pani wniosek o rozwód. Uwolni się Pani już na zawsze od tego typa. Gdyby Pani coś zauważyła, coś niepokojącego się wydarzyło proszę od razu dzwonić.
- Dobrze, dziękuję. – uścisnęłam jej dłoń i wyszłam z gabinetu.
- Będzie dobrze słyszysz? – powiedział piłkarz i mocno mnie przytulił. – Nie pozwolę żeby coś Ci się stało.
- Za niedługo masz ślub, tym się zajmij. Ja sobie poradzę.
Nie wiem, dlaczego tak powiedziałam. Chciał dobrze, a ja postąpiłam jak idiotka, zazdrosna idiotka. Nie zważając na niego ruszyłam przed siebie, pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, po całym piętrze rozchodził się tupot moim obcasów. Stanęłam przy windzie i nerwowo zaczęłam dusić mały guziczek. W końcu metalowe drzwi się otworzyły i weszłam do środka, w ostatniej chwili dołączył do mnie Ramsey.
- Nie będzie żadnego ślubu. – powiedział krótko. – Odwołam wszystko.
- Aaron..

- Nie, masz rację. Zdecydowałem się za szybko, zbyt pochopnie, jestem szczęśliwy, ale nie tak jakbym chciał. To ty jesteś moim szczęściem. Przez tyle lat nie potrafiłem tego zrozumieć. – stanął przodem do mnie i chwycił moją twarz w dłonie. – Zaopiekuję się Tobą, obiecuję. – krótko mnie pocałował, a następnie przytulił.