Zwariowałem,
nie umiem inaczej tego nazwać. Noc z Nadine była czymś wyjątkowym, definicją
mojego szczęścia. Moje szczęście miało metr sześćdziesiąt trzy wzrostu, piękne
czekoladowe tęczówki, zgrabny nosek, cudowny uśmiech, długie, lokowane włosy.
Miało dwadzieścia cztery lata, urodziło się w Londynie i nazywało się Nadine
Smith. Jaki ja byłem głupi, że wcześniej tego nie zrozumiałem. Całe życie
miałem ją przy sobie, na wyciągniecie ręki. Była ze mną zawsze,
w tym dobrych i złych chwilach. Dopingowałam Aresnal w koszulce Kanonierów z
moim nazwiskiem na plecach. Aaron gdzie ty miałeś oczy?!
Przez
moją głupotę Nad wyjechała i przeżyła piekło. Do końca życia nie daruję sobie,
że nie zareagowałem, nie poleciałem do Nowego Jorku, może wtedy uchroniłbym ją
przed tym facetem. Wracając z ambasady Angielka całą drogę milczała, wpatrywała
się tępo w mijany przez nas deszczowy krajobraz stolicy Wielkiej Brytanii. Bała
się, wiedziałem to bez słów. Gdy wróciliśmy do jej mieszkania od razu pobiegła
do sypialni i się w niej zamknęła. Nie wiedziałem, co mam robić, jak jej pomoc.
Chciałem żeby poczuła, że zrobię wszystko żeby była bezpieczna. Zaparzyłem dwie
zielone herbaty i tacką w ręku zapukałem w białe drzwi. Odpowiedziała mi cisza,
więc bez pozwolenia wszedłem do środka. Na środku łóżka, wtulona w jedną z
poduszek leżała moja kruszyna. Bez słowa podszedłem do niej i mocno
przytuliłem.
-
Jestem tu. - szepnąłem jej do ucha. Dziewczyna ze łzami w oczach spojrzała na
mnie i wtuliła sie w moją klatkę piersiową. - Nie płacz, proszę.
-
Boję się. - wydukała przez łzy.
-
Będzie dobrze, obiecuję ci to. Nie pozwolę żeby ktokolwiek cię skrzywdził,
nigdy. - przygarnęłam jej włosy i pocałowałem w czoło. - To moja wina, gdyby do
ciebie przyleciał może by się to nie stało.
-
Aaron to nie twoja wina, nic nie mogłeś zrobić. Nie obwiniaj się, proszę. -
pogłaskała mnie po policzku i delikatnie się uśmiechnęła. - Dziękuje, że jesteś
tu ze mną.
-
Zostanę tak długo jak będziesz chciała, a jeśli się zgodzisz to nawet na
zawsze.
-
A co z Colleen? Z twoim ślubem?
-
Cichutko. - szepnąłem i położyłem palec na jej malinowych ustach. - Nie będzie
żadnego ślubu, odwołam wszystko. Nie wiem jak, ale odwołam. Ty jesteś moim
szczęściem.
-
A ja wybrałam ci taki piękny garnitur. - podkręciła głową i po chwili zaczęła
się śmiać. Taką chciałem ją widzieć w każdym momencie. Roześmianą, z tańczącymi
iskierkami w oczach. Pragnąłem jej szczęścia, tylko tyle.
Obudziły
mnie promienie słoneczne wpadające przez okno do sypialni. Pomrugałem kilka
razy i po chwili otworzyłem oczy. Obok mnie leżała Nadine i niewinnie spała.
Czyli to jednak nie był sen. Z każdą chwilą umacniałem się w przekonaniu, że ją
kocham. Cały czas kochałem, ale nie potrafiłem tego dostrzec. Wszyscy mieli
racje, ślub z Colleen byłby największym błędem mojego życia.
Uśmiechnąłem
się sam do siebie i przygarnąłem jej piękne brąz włosy za ucho. Powoli się
nachyliłem, pocałowałem w gołe ramie i szepnąłem
-
Czas wstawać księżniczko, już późno.
-
Nie. - mruknęła.
-
Dalej wstawaj, zabieram cię na wycieczkę.
-
Aaron jest noc, a w nocy to ja śpię.
-
Jest dziesiąta rano. - powiedziałem z uśmiechem i pokiwałem głową
-
No mówię, że noc.
-
Bo zaraz przestanę być miły i wyciągnę cię siłą z tego łóżka. - nic nie
odpowiedziała tylko naciągnęła na siebie mocniej kołdrę. - Sama tego chciałaś.
- wstałem z łóżka i pociągnąłem za sobą pierzynę.
-
Ej! - krzyknęła oburzona Angielka. - Oddawaj!
-
Nie kochanie, wstajemy.
-
No Aaron, jeszcze pięć minut, proszę. - zrobiła maślane oczy i słodko się
uśmiechnęła.
-
Masz czas aż nie wyjdę z łazienki. - powiedziałem zrezygnowany i rzuciłem w nią
kołdrą.
-
Dziękuje! - krzyknęła, gdy wchodziłem do małego pomieszczenia.
Na
śniadanie zrobiliśmy naleśniki, były całkiem dobre. Poza tym, że przy ich
robieniu Nadine zaatakowała mnie mąka i musiałem się drugi raz umyć, ale
przynajmniej było zabawnie. Robię wszystko żeby Nad się uśmiechała, była
szczęśliwa i nie przejmowała sie Johnem. Staram się być najlepszym przyjaciele
i tez kimś więcej. Wiem, że po powrocie Colleen z Australii będę musiał z nią
poważnie porozmawiać. Wyjaśnić wszystko, przeprosić i odwołać ślub. Zabrałem
Nadine w magiczne miejsce, sto dwadzieścia pięć kilometrów od Londynu, piękne
klifowe wybrzeże. Musiałem powiedzieć jej coś ważnego, dawno się tak nie bałem
jej reakcji.
-
Jesteśmy na miejscu. - powiedziałem z uśmiechem.
-
Chyba sobie żartujesz, że mam wejść pod tą górę.
-
Obiecuję, że będzie warto.
-
Ale Aaron to tak wysoko! - zawyła niezadowolona. Nadine była specyficzna, ale
uwielbiałem ją w każdym wydaniu. Każdy jej uśmiech był wyjątkowy, każde
spojrzenie. Miała cztery pasje, między innymi zakupy, spanie, podróżowanie i
jedzenie bez skutków dodatkowych centymetrów w talii. Ale nie nawiedziła gór,
to było miejsce, w którym zawsze dostawała szewskiej pasji.
-
Niech ci będzie, wskakuj na barana. - powiedziałem zrezygnowany. - Moje plecy
tego nie przeżyją. - szepnąłem pod nosem.
-
Dasz radę. - usłyszałem i po chwili poczułem jak daje mi buziaka w policzek. Po
dwudziestu minutach wspinaczki dotarliśmy na górę. Jutro będę musiał iść po
treningu na jakiś masaż, czuję to.
-
Jak tu ślicznie! - zapiszczała słodko Nad.
-
No wiem. Mówiłem, że warto.
Położyliśmy
się na zielonej trawie i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Obecność
Nadine powodowała, że byłem najszczęśliwszym facetem pod słońcem. Przytuliłem
ją mocniej do swojego torsu i zacząłem się bawić jej ciemnymi włosami.
Widziałem, że muszę jej to w końcu powiedzieć.
-
Nadine? – szepnąłem.
-
Tak? – spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczami.
-
Już nic, nie ważne. – ewidentnie spanikowałem. W ostatniej chwili zrezygnowałem
z powiedzenie jej tak ważnych słów.
-
Ja ciebie też. – powiedziała z uśmiechem i złożyła pocałunek na moich ustach. –
Kocham cię. – te słowa były jak miód na moje serce. Nikt chyba nie zrozumiałby
jak bardzo było one dla mnie ważne i ile znaczyły.
-
Ja też cię kocham. Jestem idiotą, że dopiero teraz to zauważyłem.
-
No. – odpowiedziała krótko i zaczęła się śmiać. Podniosłem się delikatnie i
oparty na rękach wisiałem nad nią. Nagle niekontrolowanie moja ręką się ugięła
i zaczęliśmy się sturlać ze wzgórza. Oboje śmialiśmy się w niebo głosy. Byliśmy
niczym małe dzieci.
-
Jeżeli zamierzasz się do mnie wprowadzić to zapomnij, że zrobię ci miejsce w
szafie. Moje skarby nie będą cierpieć z powodu twojego przybycia. – powiedziała
cały czas się śmiejąc, gdy udało nam się wreszcie zatrzymać. W domyśle miała
oczywiście wszystkie swoje szpilki i sukienki.
-
Jesteś niemożliwa. – przyciągnąłem ją mocniej do siebie. – Ale taką cię
pokochałem.
***
Po
kilku wspaniałych dniach spędzonych z Nadine wróciłem do swojego mieszkania.
Powoli zacząłem pakować już swoje rzeczy. Trochę tego miałem, w końcu
mieszkałem w tym samym miejscu od momentu przeprowadzki do Londynu. Nagle
usłyszałem dźwięk otwieranego zamka od drzwi. Zostawiłem wszystko i
udałem się do salonu.
-
Cześć kochanie. - przywitała mnie z szerokim uśmiechem Colleen.
-
Hej, jak było w Australii?
-
Świetnie, musimy tam kiedyś pojechać. Pięknie jest.
-
Pewnie tak. Col musimy pogadać, bo.. Gdy zostałem tu sam zrozumiałem, że ten
ślub to błąd.
-
Spałeś z nią? - zapytała spokojnie. Zatkało mnie, tego się nie spodziewałem.
-
Skąd wiesz? - zapytałem z niedowierzaniem.
-
Aaron, nie jestem ślepa, widzę jak na nią patrzysz, jak pożerasz ją wzrokiem.
Ale rozumiem, chciałeś spróbować, zobaczyć, jaka jest, nie dziwie ci się.
Nadine jest naprawdę piękna, ale wybaczę ci. Zapomnimy o tym, weźmiemy ten ślub
i wszystko będzie dobrze.
-
Col nie rozumiesz, ślubu nie będzie. Nie ożenię się z tobą. Nadine i
ja chcemy spróbować.
-
Właśnie wybaczyłam ci zdradę. Aaron kocham cię.
-
Przykro mi. Zabiorę wszystkie swoje rzeczy, mieszkanie jest twoje. Zrób z nim,
co chcesz, możesz je sprzedać. Niedługo wpadnę po resztę rzeczy.
-
A co ze ślubem?
-
Odwołam wszystko, nie musisz się niczym martwić. Przepraszam, nie
chciałem żeby tak wyszło. Nie tak miało być.
-
Idź już, Nadine czeka. - powiedziała cicho. Podszedłem bliżej, mocno ją
przytuliłem i pocałowałem w czubek głowy.
-
Przepraszam. - odpowiedziałem, wziąłem walizki i wyszedłem z mieszkania.
Po
kilkunastu minutach drogi ulicami Londynu dojechałem pod dom Nadine. Nie mogłem
się już doczekać żeby znowu ją zobaczyć, przytulić, pocałować. Cholera,
zakochałem się jak dzieciak! Wszedłem obładowany jak wielbłąd na trzecie piętro
i zadzwoniłem do drzwi. Po chwili otworzyła mi je rozpromieniona Nad. Bez słowa
rzuciła się mi na szyję i wpiła się w moje usta.
-
Takie powitanie to ja mogę mieć codziennie. – wziąłem ją na ręce i skierowałem
swoje do kuchni. Posadziłem Angielkę na blacie wyspy, a po chwili ta oplotła
nogami moje biodra. Pocałowałem jej malinowe usta i powoli zacząłem rozpinać
guziczki jej różowej koszuli. Nadine wsunęła zgrabne dłonie pod mój czarny
T-shirt i zaczęła błądzić po moim umięśnionym torsie. Nagle rozdzwonił się
telefon Nadine. Niezadowolony sięgnąłem po niego i podałem jej.
-
Ambasada. – powiedziała zdziwiona i szybko odebrała. Zeskoczyła ze stołu i
wyszła na balkon żeby porozmawiać. Wróciła po około trzech minutach, jej oczy
całe zaszklone były łzami. Szybko do niej podbiegłem i mocno przytuliłem.
Obawiałem się najgorszego.
-
John godzinę temu wylądował w Londynie. – wydukała i zalała się łzami.
Przytuliłem ją jeszcze mocniej żeby poczuła, że jestem obok i nie pozwolę jej
skrzywdzić. Nigdy więcej.
Zapraszam na nowy blog Do you ever wonder if the stars shine out for you?
Oby ten John niczego nie popsuł i co najważniejsze - żeby nie skrzywdził po raz kolejny Nad. Nadine i Aaron są tacy słodcy <3 Czekam na kontynuację ;*
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że ten typek tu przyleci. Co za tupet! Facet normalnie zarazę jakąś rozsiewa, już go nienawidzę. A jak przez niego Aaron trafi do szpitala (odpukać) to mu patelnią w łeb przyłożę (wcale nie oglądałam z kuzynką Zaplątanych) lub co gorsza... No, w każdym razie mnie popamięta!
OdpowiedzUsuńI to ostro!
O!
Co do rozdziału, to wiesz, że gdy Aaron jest szczęśliwy, to ja też. Tego raczej mówić nie trzeba :) I ta noc. Eh. Czekam na kolejną i ty dobrze o tym wiesz, prawda? Chyba już za dobrze mnie znasz... ;*
Niestety nie mogę się rozpisać, ale doskonale wiesz, jak cudne jest to opowiadanie. Za bardzo je uwielbiam misia ;*
Więc weny i trzymaj się tam <3
O jak dobrze, że Aaron odwołuje ślub, który i tak pewnie byłby jakąś nędzną szopką! Mają być szczęśliwi z Nad i ten patafian z USA ma im tego nie zmącić, chociaż i tak pewnie to zrobi... xd
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział ;*
no nareszcie się opamiętał!! :')
OdpowiedzUsuńo nie, nie. CZEMU ON MUSIAŁ TU PRZYLECIEĆ?! a tylko coś komuś zrobi, to nie ręczę za siebie!!
czekam naa kolejny i zapraszam do mnie :))))))
No! Żadnego ślubu z Col... To byłaby największa pomyłka. Uf. Kurcze, niby sielsko-anielsko, ale jakbyś nie skomplikowała życia to przecież... agrrr... Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. John niech spada, niech zniknie, albo cokolwiek...
OdpowiedzUsuńWybacz, że nie skomentowałam poprzdnich rozdziałów, ale wiesz, szkoła. Kocham Nad i Aarona jako parę, są razem cudowni! Ich wycieczka w góry, to, że Aaron mimo możliwego bólu pleców wniósł ją na górę! To jest miłość <3 W sumie to szkoda mi Coleen, ale... nie, jednak nie jest mi jej szkoda. Cieszę się, że Nadine powiedziała Ramseyowi całą prawdę, teraz będzie musiał się postarać, wykazać. Mam tylko nadzieję, że John nie jest jakimś psychopatą i nie zabije kogoś! ;o Biedna nad, tyle przez niego musiała przejść..
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ;*
Z jednej strony jedno wielkie ufff bo zakończył z tym ślubem i wgl, a z drugiej strony ten John :I nie mogę, że ten typ miał czelność przylecieć do Londynu ;/ co za palant ;/ czekam na następny ;* buziaki :*
OdpowiedzUsuń