Oglądałem powtórkę
niedzielnego meczu Stoke City, ale tak naprawdę myślami byłem zupełnie gdzie
indziej. Nadine.. Gdy zadzwoniła do mnie miesiąc temu, że wraca ucieszyłem się.
Była dla mnie jak siostra. Rok temu jak dostała propozycje stażu udawałem, że
się cieszę. Tak naprawdę nie chciałem żeby wyjeżdżała. To z nią się upijałem,
spędzałem prawie każdy wieczór, każde święta, urodziny. To ona przychodziła na
moje mecze z koszulką Kanonierów z moim numerem i nazwiskiem. Była moim małym
amuletem. Czasami żałowałem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, że nigdy nie
zdecydowaliśmy się spróbować. Nadine była nie tylko wspaniałą przyjaciółką, ale
świetna dziewczyną. Uwielbiałem jej uśmiech, jej śmiech, głos, ciemne, długie,
kręcone włosy, hipnotyzujące czekoladowe oczy. Była niezwykła. Pozwoliłem jej wyjechać,
bo co miałem zrobić? Z tygodnie na tydzień kontakt się urywał, zacząłem się
martwić, dzwoniłem, pisałem, żadnej odpowiedzi. Nie rozumiałem, co się dzieje,
dlaczego się nie odzywa. Potem poznałem, Colleen, dzięki niej zapomniałem o
bólu, który miałem w sobie po wyjeździe Nad. Zacząłem żyć od nowa, Col była
przeciwieństwem panny Smith. Miała krótkie, blond włosy, jasne oczy i zupełnie
inny charakter. Nie lubiła imprez, wolała siedzieć w domu z książką. Nie śmieszyły
ją moje żarty, mam specyficzne poczucie humoru wiem, ale Nad zawsze turlała się
ze śmiechu ze łzami w oczach. Ale pokochałem Col za jej opanowanie, nieśmiałość,
delikatne rysy, chyba kochałem.. Cholera, Aaron ogarnij się! Żenisz się, a ty
wątpisz w to czy kochasz swoją narzeczoną.
- Kochanie, co mam
zrobić na obiad? – głos Col wyrwał mnie z rozmyślań.
- Mówiłem Ci, że jadę
popołudniu do Nadine, wrócę późno. Zrób coś dla siebie. – powiedziałem i
wstałem z kanapy. Musiałem się przewietrzyć, oczyścić umysł. Otworzyłem szklane
drzwi prowadzące na taras, z którego rozciągał się widok na Londyn. Znowu
padało. Mieszkam całe życie w Anglii, a nie potrafię się przyzwyczaić do
ciągłego deszczu. Tym bardziej jesienią i zimą. Wstrętna pogoda! Krople deszczu
jedna po drugiej spadały na moją twarz i włosy.
- Od wczoraj jesteś
jakiś nie swój. Coś się stało?
- Nie, wszystko w
porządku. Głowa mnie trochę boli, ale to pewnie przez pogodę. – skłamałem.
- Pamiętasz, że w
piątek idziemy na przymiarki?
- Jasne kochanie. –
kolejne kłamstwo. Kompletnie zapomniałem o tych przymiarkach. Szczerze miałem
już dość tych przygotowań. Tu suknie, tu garnitur, tu zaproszenia, a tu
serwetki. Jakaś paranoja. Czasami zastanawiałem się czy aby za pochopnie nie
zdecydowałem się na to przyjęcie. Zacisnąłem dłonie na zimnej, metalowej
barierce i głęboko westchnąłem. Potrząsnąłem jeszcze głową i wróciłem do
mieszkania. Z szafy wyjąłem jeansowe spodnie i popielatą koszulkę. W łazience
wziąłem orzeźwiający prysznic i ubrałem się w wybrane przed kilkoma minutami
ubrania. Wysuszyłem ręcznikiem włosy, wypsikałem się perfumem na specjalne
okazje. Gotowy go wyjścia wyszedłem i udałem się do salonu.
- Będę uciekał. Pa pa
– cmoknąłem ją w policzek i poszedłem na korytarz założyć buty.
- Do królowej idziesz,
że się tak odstrzeliłeś? – zapytała widocznie podirytowana Colleen lustrując
mnie wzrokiem.
- Wydaje Ci się. Będę
późno. – delikatnie się uśmiechnąłem, zarzuciłem na siebie ciemną kurtkę i
wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do auta i zanim ruszyłem minęło z dobre pięć
minut. Musiałem pomyśleć, nie musiałem przestać wymyślać coś, czego nie było.
Włączyłem na full ulubioną płytę, która zagłuszyła wszystkie moje myśli, te złe
i te dobre. Po pół godzinie jazdy zakorkowanymi ulicami Londynu dotarłem pod kamienicę,
pod którą jeszcze rok temu przyjeżdżałem codziennie.
Nadusiłem na dzwonek
do drzwi i po chwili otworzyła mi je, Nadine. Szeroko się uśmiechnęła na mój
widok i zaprosiła do środka.
- Napełniłam lodówkę,
ale i tak zamówimy coś z tajskiej knajpki.
- Dobrze. –
odpowiedziałem i usiadłem na stołku przy wysokiej wyspie. Stała ubrana w
zielony fartuszek i kończyła myć naczynia. Ślicznie wyglądała, włosy podpięte w
kok, delikatny makijaż i spodnie od dresu. Wariatka.
- Nauczyłam się robić creme
brulee, zjemy sobie potem. Białe czy czerwone? – chwyciła w zgrabne dłonie dwie
butelki wina.
- Jestem samochodem. –
odpowiedziałem.
- No i co z tego? No
chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie zostajesz na noc? – zapytała marszcząc
czoło.
- No.. czerwone. – mam
nadzieję, że Col nie będzie wściekła, że zostałem. Najwyżej..
- Dobry wybór. –
powiedziała śmiesznie akcentując.
- Opowiadaj jak w
Nowym Jorku.
- Dużo żółtych
taksówek. – powiedziała i zaczęła się śmiać. Jak mi tego brakowało. – Nie pada
tak często jak tu, ogólnie naprawdę fajnie, ale nie mają żadnej dobre tajskiej
restauracji.
- Co ty tak z tą
tajską kuchnią ostatnio? – zapytałem delikatnie unosząc kąciki ust.
- Mam taką straszną
ochotę na nią od wczoraj. – powiedziała ze śmieszna minką i potarła rękami. –
To zamawiam. – wzięła telefon do ręki i wykonała połączenie. Po krótkiej chwili
się rozłączyła. – Gotowe, będą za pół godziny. Aaron powiedz mi jak to jest
możliwe, że jak wczoraj tu wróciłam to nie było nawet grama kurzu?
- Sprzątałem regularnie.
– powiedziałem z uśmiechem, a Nad spojrzała na mnie z niedowierzaniem – No
dobra nie ja, a moja sprzątaczka, ale liczą się chęci prawda?
- Oczywiście. –
podeszła do mnie i pocałowała w policzek. – Dziękuję.
- Nie ma, za co.
Przepraszam za wczoraj.
- Cicho, nic się nie
stało. Mnie trochę poniosło, a poza tym byłam tak zmęczona, że od razu padłam.
- Stęskniłem się za
Tobą mała. – chwyciłem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie.
- Ej, nie taka mała.
Mam aż metr sześćdziesiąt jeden! – krzyknęła oburzona.
- Oczywiście maluchu.
– powiedziałem z uśmiechem i mocno ją przytuliłem.
- Ja też się
stęskniłam wielkoludzie.
- Śmiesznie zaczęłaś
akcentować niektóre słowa. Tak amerykańsko. – nie mogłem powstrzymać się od
śmiechu.
- Mam zacząć mówić z
akcentem? – powiedziała już z nim – Bardzo proszę.
- Jak dla mnie to
możesz mówić nawet po chińsku, albo nie, po tajsku. – odpowiedziałem ze
śmiechem i zmierzwiłem jej ciemne włosy.
***
Gdy zobaczyłam go w
drzwiach serce zaczęło mi bić szybciej. Wyprzystojniał przez ten rok, nawet
bardzo. Zwariowałam chyba. Cieszyłam się każdą minutą tego wieczora, każdym
jego uśmiechem, każdym przytuleniem, każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem.
- Jesteś z nią
szczęśliwy? – zapytałam, gdy siedzieliśmy na kanapie z deserem w rękach.
- Tak. Col jest
świetną dziewczyną.
- Jak się poznaliście?
- Wpadła mi pod koła.
– powiedział z uśmiechem, a ja się zakrztusiłam. – Wracałem z treningu, Colleen
rozmawiała przez telefon i nie spojrzała jak wychodziła na pasy. W ostatniej
chwili wyhamowałem.
- Jak romantycznie. –
skomentowałam ze śmiechem.
- A ty co, znalazłaś
swojego księcia?
- Nie. –
odpowiedziałam krótko. Tak bardzo nie chciałam wchodzić na ten grząski teren.
- Dlaczego się tyle
nie odzywałaś? Dzwoniłem, pisałem.. Martwiłem się
- To nie jest rozmowa
na dzisiaj. Kiedyś ci opowiem, obiecuję. Dolać Ci wina? – zapytałam szybko
zmieniając temat.
- A nalej. –
odpowiedział i podstawił kieliszek.
Siedzieliśmy chwilę w
ciszy delektując się pysznym amerykańskim winem. Po prostu cieszyłam się jego
obecnością.
- Aaron, mogę Cię o
coś prosić? – spojrzałam w jego ciemne oczy.
- Oczywiście.
- Przytul mnie. –
powiedziałam cicho. Nic nie odpowiedział, przysunął się bliżej mnie i objął
swoimi ramionami. - W Stanach tak bardzo brakowało mi naszych spotkań, tego, że
byłeś. – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Ja też za Tobą
bardzo tęskniłem. – powiedział i pocałował mnie w czubek głowy. Zamrugałam
kilka razy żeby pozbyć się słonego płynu. Pojedyncze łzy spłynęły mi po
policzkach. – Płaczesz? – odwrócił mnie tak żebym spojrzała mu w oczy. – Mała
przecież tu jestem, spokojnie. – przetarł moje mokre policzki i pocałował w
czoło.
- Zostaniesz dzisiaj,
proszę. Ja wiem, że Col na ciebie czeka i..
- Cichutko. – przerwał
mi – Oczywiście, że zostanę. Zrobić ci gorącą kąpiel z dużą ilością piany? –
delikatnie się uśmiechnęłam i potrząsnęłam twierdząco głową. – I gorącą
czekoladę.
- Co ja bym bez Ciebie
zrobiła? – zawołałam, gdy Aaron wszedł do łazienki. Poszłam do sypialni,
wyjęłam z szafy legginsy i za dużą koszulkę, które miały służyć, jako moja
piżama.
- Wszystko gotowe,
zrelaksuj się, a ja przygotuje jakiś dobry film.
- Dziękuję. –
cmoknęłam go jeszcze w policzek i znikłam za białymi drzwiami łazienki.
Tak dobrze leżało mi
się w wannie pełnej piany, że nie chciało mi się w ogóle z niej wyjść. Piękny
zapach owocowego płynu do mycia rozchodził się po całym pomieszczeniu, miałam
swoje małe Spa. Wybalsamowałam się mlecznym olejkiem, założyłam przygotowane
ubrania, włosy ponownie związałam w koka, zmyłam resztki makijażu, które
zostały na mojej twarzy. Aaron widział mnie już w gorszym stanie. A to, gdy
podawał mi rosołek jak byłam chora i cała opuchnięta, czy gdy widział rozmazany
tusz po obejrzeniu wyciskacza łez. Nic mi nie było już straszne. Po około pół
godzinie wyszłam z łazienki i rozsiadłam się na kanapie. Po chwili dosiadł się
do mnie Walijczyk z dwoma kubkami gorącej czekolady.
- Sensacja czy
komedia? – zapytał.
- Oczywiście, że
sensacja. – powiedziałam z uśmiechem, a Aaron odetchnął z ulgą.
- Całe szczęście. Col
nienawidzi takich filmów.
- To teraz będziesz
miał pretekst żeby do mnie przyjeżdżać. – cicho się zaśmiałam. – Pyszne. –
skomentowałam smak ciepłego napoju. Piłkarz uśmiechnął się i okrył nas kocem. –
Ładnie pachniesz. – dodałam po chwili.
- To te perfumy od
Ciebie. – odpowiedział i włączył film.
- Jeszcze je masz? –
zapytałam z niedowierzaniem. Dostał je ode mnie półtora roku temu na urodziny.
- Psikam się nimi
tylko na specjalne okazje.
- A dzisiaj jest taka?
- Oglądaj, a nie
marudź. – powiedział udając oburzonego. Wtuliłam się w jego ramię i po
niespełna pięciu minutach skomentowałam uradowana
- Już mi się podoba,
jeszcze się nie zaczęło, a już trzy trupy i jedna strzelanina.
- Nad..
- No co? Wiesz, że ja
tak zawsze.
- Tak wiem. – głęboko
westchnął i zrobił łyk kakao.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Aaronek <3 Bardzo go polubiłam, tym bardziej w tej wersji!
Lubię ten rozdział. Mam nadzieję, że wam też się podoba. :3
Do następnego,
Lubię ten rozdział. Mam nadzieję, że wam też się podoba. :3
Do następnego,
Ines ;*